12. Ana, pływanie i Morata. Dobre sobie.

Ana leżała mokra na plaży. Woda do niej nie sięgała, ale to nie był powód, żeby blondynka nie szarpała się jak szalona. Próbowała wstać, ale dzięki temu, że była tak pomysłowa i założyła trzy kapoki teraz nie mogła. Wołała Karima, ale Francuz albo jej nie słyszał albo udawał, że nie słyszy.
-I co teraz, czarownico? - zapiał stojący nad nią Fabregas, sprawca jej upadku.
-Czekaj, niech tylko wstanę! - zamachała wściekle nogami.
-Zaraz będzie przypływ i popłyniesz cię do Madrytu - chichotał z uciechy.
-Ty! - warknęło coś za nim. - Żebym ja cie do Barcelony nie wywiał - powiedział groźnie Alvaro Morata. Fabregas wyglądał przy nim jak pryszcz, z czego napastnik Realu Madryt Castilla doskonale zdawał sobie sprawę.
-Za Królewskie się bierzesz, bo twoja laska wymiękła? - dodał Joselu.
-Alvarek! - zapiszczała Ana. Brunet złapał ją za kapok z przodu i bez problemu przywrócił do pozycji pionowej. - A teraz cię zgładzę! - wyciągnęła ręce w stronę Fabregasa, ale Joselu złapał ją za zapięcie z boku.
-Luz, Królewno - mruknął.
-To wpierdolę Benzemie! - zmieniła kurs i wystartowała w kierunku Francuza. Morata machnął ręką i wskoczył do wody. Joselu pogroził palcem Fabregasowi i poszedł za przykładem kumpla.
-Cześć - uśmiechnął się Mesut do blondynki.
-Nie denerwuj mnie! - warknęła. - Lwie, musimy pogadać! - zdjęła kapoki i usiadła mu na brzuchu.
-O czym? - sapnął. - Że od picia przytyłaś. Wiesz, że alkohol tuczy?
-Widzę, dajesz mi przykład! - wbiła mu palca między żebra. - Masz iść do Helen i zacząć zachowywać się jak człowiek, a nie szympans!
-Weź - warknął.
-To normalna dziewczyna, kocie! Nie leci na twoja kasę, popularność czy wypasione samochody! To ty schrzaniłeś, bo chcesz forsą wszystko załatwić! W dupę wsadź sobie te swoje miliony, upośledzony zwierzu!
-Kocie - syknął. - To nie moja wina.
-Pewnie. Pogadamy inaczej - wstała i zanim się zorientował zabrała mu kluczyki do samochodu i pognała na parking.
-Zabije ją kiedyś - szepnął.

Ana tymczasem udała się do lokalu pana Pitiego.
-Helen! - wysapała, gdy usiadła przy barze. - Słuchaj! Musisz wybaczyć Karimowi!
-Co? - mruknęła zdziwiona brunetka.
-Benzema to cudowny facet. Tylko czasem zachowuje się jak palant. Kocham go jak brata, zawsze mogę na niego liczyć, ale kasa czasem mu przewraca pod kopułą.
-Zauważyłam - syknęła.
-On nigdy nie miał dziewczyny, która nie leci na jego forsę. Wbił sobie do tej wygolonej czachy, że pieniędzmi załatwi wszystko i do tej pory mu się udawało... Co prawda mnie pozyskał inaczej, ale zaufaj mi - chwyciła ją za rękę. - Serce ma we właściwym miejscu, Helen - szepnęła.
-Nie rozumiem czego ode mnie chcesz - mruknęła.
-Daj mu szansę. Postara się już nie być takim fiutem - wcisnęła jej do ręki kluczyki. - A jak będzie pytał o mnie to powiedź, że idę do Moraty, bo ma mnie nauczyć pływać - ruszyła do drzwi.
-Pływać? - powtórzyła.
-W napojach alkoholowych - wyszczerzyła zęby. - Pa! - pomachała jej i wyszła.

Karim był wściekły. Wściekły do granic. Nie wiedzieć czemu dostał wiadomość od Joselu, że jego samochód stoi pod lokalem pana Pitiego, a kluczyki są w środku. Jak dorwie Anę to rozerwie ją na strzępy.
-Gdzie ona jest?! - warknął.
-Kto? - spytała Helen wyłaniając się zza baru. Widok dziewczyny nieco spowolnił Benzemę.
-Ana - mruknął.
-Powiedziała, że idzie do Moraty nauczyć się pływać - odparła.
-Co? - szepnął i nie wiedział co ma zrobić najpierw. Zostawić samochód i lecieć Anie na ratunek czy zamienić z Helen dwa słowa i dopiero lecieć na ratunek. Bo to, że Rodriguez będzie potrzebować ratunku było pewne. Ana, pływanie i Morata. Dobre sobie.
-W alkoholu - dodała.
-Zabije ją - sapnął i usiadł. - Co za kreatura - szepnął i zacisnął pięści.
-A to coś złego, że poszła z Moratą pić?
-Oczywiście - spojrzał jej w oczy. - Bo Ana nie umie ani pic ani pływać. W tamtym roku jak wynajęliśmy jacht kazała mi go unieruchomić, bo jak się buja to ona nie może spać. Do tego Morata najchętniej wrzuciłby ją do wody i sznurkiem owiązał w pasie, żeby
się nie utopiła jak przestanie się zabawnie szamotać.
-Ale oni mają pary, tak? - podała mu szklankę soku.
-Mają. Canales śmiga na desce z Vazquezem, a Ines ma sesje zdjęciową w Mediolanie. Nie myślmy o tym - wziął głęboki oddech. - Helen, muszę cię przeprosić. Zachowałem się jak pajac, który wpycha kasę gdzie tylko się da.
-Nie da się ukryć - uśmiechnęła się.
-Prawda jest taka, że nie spotkałem tak wspaniałej dziewczyny jak ty. Czasem nie wiem jak mam się zachować - skrzywił się delikatnie.
-Karim - wzięła go za rękę. - Bądź sobą. To jak martwisz się o Anę jest naprawdę słodkie i szczere. Podobasz mi się taki - zarumieniła się.
-Naprawdę - pochylił się do niej.
-Tak - pogłaskała go po policzku i pocałowała.

David Villa siedział na piasku przy leżaku Lei. Jego żona uśmiechała się do niego czule. Obok siedziała Reza z Alvaro i chcąc nie chcąc przysłuchiwali się mądrościom napastnika FC Barcelony.
-Kochanie? - brunet pogłaskał Lei po zaokrąglonym brzuchu. - A jeśli to będzie dziewczynka? - szepnął.
-Ma być chłopiec. Lekarz nam tak powiedział - odparła łagodnie.
-Ale jak będzie córka? - nie dawał za wygraną.
-Ale będzie syn. Marc - przymknęła oczy.
-Czemu mamy dawać naszemu synowi imię Bartry? - jęknął. Reza zachichotała w ramię Alvaro.
-Bo zorganizował nam ślub - przypomniała mu. - Miałeś połamaną nogę, byłeś smutny a Marc bez najmniejszego problemu ściągnął księdza, który nas połączył.
-Bartra ma wprawę - mruknął Vazquez, na co Villa zmierzył go morderczym spojrzeniem.
-Ale ja nie chcę Marc - burknął.
-Ale ja chcę. Jeśli nasz syn będzie miał na imię Marc będę szczęśliwa. A jak będę szczęśliwa to on będzie się dobrze rozwijał, wiesz?
-Tak? To niech będzie Marc! - zgodził się błyskawicznie.

Wieczorem Alvaro Vazquez usiadł na tarasie ich wakacyjnego domu. Na plaży Karim rozpalił ognisko i siedząc na kocu rozmawiał o czymś z Helen. Mesut leżał na plecach i opowiadał coś Joselu machając przy tym rękami. Reza siedziała między MM i Canalesem. Sergio mówił coś cicho, bo wszyscy byli do niego pochyleni. Villa z Lei spacerowali brzegiem plaży trzymając się za ręce. Sielanka.
-Alvaro? - obok niego stanęła Ana.
-Hmm? - mruknął i usiadł na fotelu. Blondynka zajęła drugi i podkuliła kolana.
-Skąd wiedziałeś, że czas się oświadczyć? - wypaliła.
-Nie miałem innego pomysłu jak zatrzymać przy sobie Rezę - uśmiechnął się delikatnie. - Postawiłem wszystko na jedną kartę i chwilowo wygrałem.
-Chwilowo?
-Tak - westchnął ciężko. - Przez cały rok myślałem, że mieszka ze mną i pracuje w Espanyolu. A okazało się, że była na Ligę Mistrzów zatrudniona w Realu.
-Sorry, Vazquez - rozłożyła ręce. - Ale jeśli spodziewałeś się, że Reza od tak - pstryknęła palcami. - zostawi Real to jesteś głupi. Reza to Real. Odkąd pamiętam - pokiwała głową. - Możesz z tym walczyć, ale ostrzegam: jeśli w swoim mniemaniu wygrasz, bo odciągniesz ją od klubu to jednocześnie przegrasz. Reza bez Realu to nie Reza. To jakaś laska. Wygrać możesz tylko jak ona będzie szczęśliwa. Słyszałam, że Atletico Madryt szuka napastnika. Możesz mieszkać w stolicy, nikt nie każe ci być Królewskim.
-Ana? - uśmiechnął się pod nosem. - Nie myślałaś o tym, żeby zostać psychologiem?
-Psychologiem? - prychnęła. - I tak mam za dużo jęczenia na głowie. Jeszcze mi brakowało dodatkowych atrakcji! - popukała się w czoło. - Ciastku! - wrzasnęła. - Idziemy na spacer.
-Oświadczy ci się - powiedział cicho Alvaro. - Daj mu trochę czasu. Ja kocham Rezę całe życie, Canales zna cię rok.
-Powiedzenia, Vazquez - puściła mu oczko i poszła do swojego chłopaka.

Reza zostawiła wesołe towarzystwo i poszła się przejść. Zamoczyła nogi w wodze i niemal od razu dołączył do niej Alexis. Jakby się gdzieś czaił w pobliżu.
-Co tam? - uśmiechnął się. - Dogadałaś się z mężem?
-A kto ci powiedział, że musiałam się z nim dogadywać? -mruknęła.
-Jakaś smutna wcześniej byłaś - wzruszył ramionami.
-Alexis - uśmiechnęła się. - Jesteśmy Hiszpanami, fajerwerki w związku to dla nas norma.
-A może to nie fajerwerki tylko poważne zgrzyty?
-Zgrzyty? - zdziwiła się.
-Szybko wzięliście ślub, a może to nie ten? Może ciągle szukasz? - pogłaskał ją po ręku. Reza wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc. Jej odruch był zupełnie czymś innym niż Alexis to zrozumiał - Też szukam - zbliżył się.
-Ale ja znalazłam - wstała i ruszyła w kierunku domu. Dopiero teraz do niej dotarło co miał na myśli Mou. On już skądś wiedział, że Sanchez się przy niej kręci! A ona głupia myślała, że to tylko koleżeństwo! Podrywał ją, chciał odciągnąć do Alvaro, wykorzystać ich problemy...
-Stało się coś? - spytał Vazquez, który nie zmienił miejsca odkąd Ana go opuściła.
-Sanchez się do mnie przystawia - wyszeptała i usiadła mu na kolanach.
-Wiem - mruknął.
-Co? - warknęła.
-Wiem o tym. Sanchez założył się z Benzemą, że cię poderwie, bo każda laska jest do wyrwania. Nie powiedziałem ci, bo chciałem się odegrać za to, że mi nie powiedziałaś, że pracowałaś w Realu. Benza postawił na ciebie swoje Ferrari, a Sanchez Porsche.
-Alvarito - jęknęła.
-Kocham cię? - uśmiechnął się delikatnie.
-Muszę coś wyjaśnić - wstała i pobiegła do miejsca gdzie zostawiła Sancheza. Nadal tam był, siedział na piasku i patrzył w morze. - Alexis? - powiedziała a chłopak zerwał się jak na komendę. - Lubię cię, wiesz?
-Naprawdę?! - oczy mu rozbłysły
 -Jesteś fajnym gościem, ale nie licz na nić więcej - ostudziła jego zapał. - Alvaro jest dla mnie wszystkim. Kocham go i wiem, że to ten. Wiem o zakładzie. Nie stracisz swojego samochodu, niech Benzema nie wpada w euforię. Rozstawmy sprawę nie rozstrzygniętą, co?
-W dupie to mam! - warknął, odwrócił się na pięcie i odszedł.
-Co ma w dupie? - spytał Morata.
-Ciebie, MM - odparła.
-Wzajemnie - pokiwał głową.
-Ech - oparła głowę na jego torsie. - Kiedy przylatuje Ines?
-Jutro - objął ją ramieniem. - Mam już dość tych wakacji. Czuję, że moja wątroba odmawia posłuszeństwa - roześmiał się.
-Podziękuj Anie i Karimowi.
-Boże! - jęknął. - Czemu postawiłeś na mojej drodze tego blondwłosego diabła? To wszystko przez nią!


Alexis był wściekły. Nie tyle, że nie dopiął swego, ale dlatego, że gdzieś tam w środku zaczął coś czuć do Rezy. Z największego wroga zmieniła się w kobietkę, z którą mógłby być. A teraz? Wolała tego zakichanego Vazqueza!



Następnego dnia Reza i Alvaro siedzieli w samolocie lecącym do Madrytu. Zakład został unieważniony, bo główny obiekt opuścił Ibizę.
-Mam coś dla ciebie - powiedział Vazquez i wyjął z torby kopertę, którą podał żonie.
-Kontrakt z Lyonem? - szepnęła.
-Kontrakt - przytaknął. - Zobacz - zachęcił. Reza wyjęła ze środka papiery i zamarła, bo zamiast godła Olympique dostrzegła tak dobrze jej znane godło Ateltico Madryt.
-Atleti? - wychrypiała bo z wrażenia straciła głos.
-Dokładnie. Dziś podpisuję umowę - uśmiechnął się do niej. - Myślę, że Mou też się ucieszy.
-Kocham cię! - objęła go ramionami za szyję.


KONIEC

Wybaczcie, że musieliście tyle czekać, ale jakoś tak wyszło ;)

11. Póki wierzysz, póki masz nadzieję, nigdy nie jesteś przegranym.

Gdy Reza wróciła do karimowego domu zaczynało świtać. Po długiej kąpieli w morzu i jeszcze dłuższym spacerze zdążyła wytrzeźwieć i przemyśleć sobie kilka spraw. Na balu Ikera zachowywała się tak jak zawsze. Święcie wierzyła, że to co robi jest właściwie. Sprawy między nią i Alvaro to wyłącznie ich interes i nikt nie powinien się wtrącać, a prasa to w ogóle powinna wiedzieć o nich jak najmniej! Jeśli fasada wygląda dobrze nikt nie doszukuje się czegoś złego w środku. Uczył ją tego Guti, ale nie był zbyt dobrym przykładem.
Na kanapie w salonie spała Ana z Sergio. Blondynka miała głowę na brzuchu swojego chłopaka i bynajmniej nie przeszkadzało jej, że blondas mamrotał coś przez sen.
Ruszyła po schodach na górę i weszła do sypialni, którą zajmowała z Alvaro. Jej mąż spał, plecami odwrócony był do jej strony łóżka. Westchnęła cicho, zdjęła buty i usiadła po swojej stronie łóżka.
-Gdzie byłaś? – spytał, a ona przestraszona aż podskoczyła.
-Myślałam, że śpisz. Jest szósta rano – zerknęła na swój zegarek.
-Myślisz, że jestem w stanie spać nie wiedząc co się z tobą dzieje? – podniósł się do pozycji siedzącej i oparł o oparcie łóżka.
-To Ibiza, co może mi się tu stać? – przewróciła oczami.
-Właśnie, to Ibiza – syknął. – Doskonale wiemy co może się tu stać tobie, osobie, która każde wakacje tu spędza. Jeśli nie szaleje z bratem to z kumplami z Realu – dodał.
-Znowu pijesz do Realu? Znowu zaczynasz?! – zdenerwowała się. – A chciałam ci powiedzieć co robiłam i gdzie byłam, ale po co? Kurwa, po co jak i tak wyjdzie na to, że byłam z Realem?!
-Nie krzycz, bo wszyscy śpią! – warknął.
-Wiem co zrobimy, Alvaro, ale mi teraz nie przerywaj – powiedziała bardzo spokojnie. – Jedź do Lyonu, bądź tam kim chcesz, zostań czołowym graczem, rozwijaj się. Chcesz zmiany i ja to rozumiem, ale ja jej nie chcę. Ten rok to totalne szaleństwo. Chciałam uszczęśliwić wszystkich, a i tak wyszło źle – wzięła głęboki oddech. – Kocham Real, kocham ciebie, kocham piłkę i cały piłkarski świat. Próbowałam żyć w dwóch miastach i naprawdę myślałam, że wychodzi mi to świetnie. Mou był zadowolony z mojej pracy, Espanyol też nie narzekał. Byłam z tobą zawsze, gdy tego potrzebowałeś. Byłam szczęśliwa i nawet nie dokuczało mi zmęczenie i stres. Bałam się, że się kapniesz i będziesz zły, stresowałam się każdym meczem Realu. Nie chodziło tylko o wyniki spotkań, ale o to, że ktoś mnie sfotografuje i dojdzie to do ciebie. Do tego dochodził Espanyol, twoja kontuzja… Każdy dzień to była harówka, ale cieszyło mnie to i dawało satysfakcję. Aż nagle wszystko się rozpierdoliło w drobny mak. Zamarzył ci się Lyon, zacząłeś mieć znowu te same pretensje, a ja nie dam rady. Rozumiesz, Alvaro – spojrzała mu w oczy. – Nie dam rady żyć bez Realu. Próbowałam, ale nie dam rady, bo wtedy nie jestem sobą. Nie jestem Rezą Gutierrez Hernandez tylko jakąś laską, która kiedyś kimś tam była. Real to ja. Kiedyś całym moim życiem była piłka, chciałam zostać zawodowcem i brakowało mi niewiele by sen się ziścił. Kontrakt w Arsenalu czekał, ale ja wsiadłam na ten cholerny motor i się doigrałam! To jedyny moment w moim życiu, którego żałuję. W jednej chwili straciłam dosłownie wszystko. Marzenia, plany, karierę, Real, Gutiego, ciebie… – głos się jej załamał.
-Maluszku, sama mnie odsunęłaś od siebie – położył jej rękę na udzie.
-Wiem, źle zrobiłam, ale nie chciałam, żebyś patrzył na mnie taką… upokorzoną, bezradną, głupią… Taką… – szukała słowa.
-Słabą? – podpowiedział.
-Tak – pokiwała głową. – Guti i Los Blancos nauczyli mnie, że nigdy nie wolno się poddawać. Póki wierzysz, póki masz nadzieję, nigdy nie jesteś przegranym. Tylko, że ja wtedy byłam, byłam na samym dnie, w czarnej dupie… Tak ciężko na to wszystko pracowałam, tak walczyłam o chociaż cień dawnego życia. Nikt nie wie ile łez wylałam, a gdy już wróciłam do Madrytu, w pełni sprawna na mojej drodze do szczęścia stanął najpierw Pellegrini, a potem Mou dał mi prawdziwą szkołę życia. Dziś jestem mu za to wdzięczna, ale kiedyś go nienawidziłam – zacisnęła pieści. – On jako jeden z niewielu docenił mój wysiłek i wie ile znaczy dla mnie Real. Pozwolił mi być z tobą w Barcelonie, pracować w Espanyolu i tolerował, że pracuję tylko przy Lidze Mistrzów. Ciągły stres, napięcie i z każdej strony dziennikarze. Widzę w jego oczach uznanie, bo daję radę. Mou, najlepszy, w moim przekonaniu, trener na świecie, jest ze mnie zadowolony! Pozwala mi być tam, gdzie chcę i przy ludziach, których kocham… – głos się jej załamał.
-Kochanie, wiem… – pocałował ją w udo.
-Nie wiesz, Alvaro. Gdy nocą patrzyłam na swoje nogi, które nie były mi w ogóle posłuszne marzyłam o dniu kiedy wyjdę na Bernabeu w stroju treningowym i zasiądę na ławce trenerskiej. A, gdy wszystko zaczęło się spełniać pojawiłeś się ty… – pogłaskała go po policzku. – Nie żałuję żadnej minuty u twego boku, ale jest nam ciężko, za ciężko – sapnęła. – Dlatego dzisiaj myślę, że powinniśmy spełnić się oboje. Ty w Lyonie, ja w Realu.
-Reza, ale to strasznie daleko! – jęknął.
-Wiem… – szepnęła. – Ale ja nie zniosę wojny między nami. Bez słowa protestu zamieszkałam w tobą w Barcelonie, świeciłam oczami przed Mou i zaczęłam pracować w Espanyolu. Żaden klub nie zastąpi mi tego, który kocham.
-Przepraszam za wczoraj – przytulił ją. – Źle to rozegrałem – pocałował ją w czoło.
-Kocham cię, Alvaro – wyszeptała. – Nie potrafię bez ciebie żyć, ale…
-… ale Real tworzy Rezę, którą kocham – wszedł jej w słowo. – Chyba zaczynam kapować. – mruknął.
-Jesteś miłością mojego życia, ale co to za miłość, gdzie tylko jedna strona daje z siebie wszystko, a nawet więcej… – wstała. – Zostajemy tu jeszcze jakiś czas. Proszę, zapomnijmy o kłótniach. Cieszmy się wakacjami, kto wie? Może teraz będziemy spotykać się tak rzadko, że nie będzie czasu na wojny? – wzruszyła ramionami i wyszła.

Alvaro i Sergio szaleli na deskach, Ana w trzech kapokach stała po kostki w wodzie i wrzeszczała do Karima, że się topi. Wokół niej tańcował Fabregas i klaskał w dłonie pokrzykując coś o końcu jej marnej egzystencji. Benzema leżał na piasku i beztrosko gadał sobie z Ozilem, nawet nie patrząc na blondynkę i Katalończyka. Kawałek dalej Nando i David bawili się z Norą i Leo, a Olalla i Lei siedziały pod parasolem i popijały soki.
Reza usiadła z dala od wesołego towarzystwa i niemal od razu dosiadł się do niej Alexis.
-Co tam, piękna? – zagadał. – Nie masz kaca po wczorajszej imprezie?
-Coś ty – uśmiechnęła się. – Nie pijam alkoholu.
-Naprawdę? – zdziwił się. – Szybko się wczoraj zmyłaś? Kłótnia z mężem?
-Nie… – mruknęła. – Przepraszam Alexis, ale jakoś nie mam ochoty rozmawiać o Alvaro. To nasze sprawy i nie chcę, żeby ktoś niepożądany się o czymkolwiek dowiedział.
-Uraz do mediów? – położył się na piasku.
-Raczej kwestia wychowania. O życiu prywatnym nie rozmawia się z prasą.
-Aniele! – usiadł gwałtownie i chwycił ją za rękę. – Gdzie byłaś całe moje życie? – błaznował. W tej chwili rozdzwonił się telefon brunetki i z radością popatrzyła na ekran, gdzie migotał napis „MOU!”.
-Sorki – wstała i szybko odebrała. – Witam, trenerze!
~Jak tam wakacje, Gutierrez?
-Spoko. Ciekawe mam towarzystwo.
~Podejrzewam, że połowę drużyny – westchnął. – Niech szaleją, zaserwuję im taki sezon, że lepiej niech będą wypoczęci – Reza oczyma wyobraźni widziała jak się uśmiecha.
-Oj, szaleją, szaleją – roześmiała się i w tym samym momencie słychać było przeraźliwy krzyk Any, którą Fabregas przewrócił do wody.
~Rodriguez też - westchnął. – Reza? Zajmuję się nowym rozkładem pracy na nowy sezon. Jak wracasz? Dalej Liga Mistrzów?
-Chciałabym wszystko… Tylko Alvaro dostał propozycję z Lyonu, pokłóciliśmy się, dowiedział się, że pracowałam w Realu… Powiedziałam mu, że z nim nie pojadę, ale przesadziłam…
~Gutierrez, powinnaś kierować się sercem i sama zdecydować co jest dla ciebie najważniejsze. Miejsce w Realu zawsze będzie na ciebie czekać, no, przynajmniej do czasu aż będę trenerem.
-Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy, panie trenerze.
~Reza, masz to coś co cenię u swoich współpracowników. Cały sezon na pełnych obrotach i nigdy nie zawiodłaś, do tego twoje wcześniejsze szkolenia na które cię wysyłałem. Żadnego słowa skargi, zawsze wzorowa postawa. Dałaś mi powody, żeby cie docenić i zamierzam to robić. A tak przy okazji, uważaj na wakacyjne znajomości. To nie zawsze to co myślisz. No! - zawołał radośnie. - Udanych wakacji, Reza! Mam nadzieję, że spotkamy się w niebawem! Trafnych wyborów ci życzę! - rozłączył się nim zdążyła coś powiedzieć.
-Wakacyjne znajomości? – powtórzyła jak echo.

10. Alvaro ma ogromne szczęście, że ją ma.

Helen ucieszyła się na widok kuzynki. Olalla usiadła przy stoliku i położyła na nim telefon.
-Przerwa – pan Piti podstawił przed swoją pracownicą dwie szklanki soku.
-Dzięki – uśmiechnęła się i ruszyła do szatynki. – Hej! – ucałowały się w policzki. – Proszę – podała jej sok i usiadła na krześle. – Gdzie dzieci? – zainteresowała się, a Oli spojrzała na nią krzywo.
-Boję się, że będę gorzko żałować – westchnęła. – Z Canalesem i Vazquezem.
-Nie masz się czego obawiać. Przecież Alvaro ma syna – nie rozumiała Helen.
-Alvaro ma, ale Sergio nie! Poza tym z tego co słyszałam to Nicanor jest grzecznym dzieckiem, a moja dwójka jakby nie było to krew z krwi Torresa!
-A gdzie Nando? Nie mógł się nimi zająć?
-Casillas ma przyjechać. Chce zrobić jakiś bal charytatywny korzystając z okazji, że tyle piłkarzy jest na Ibizie. Od rana już kręcił się jak szalony, bo taka impreza i tylu kumpli z reprezentacji. Jak oddałam dzieci to razem z Aną popędzili mało nóg nie pogubili – uśmiechnęła się wesoło. – Wiesz, kocham go i nie chcę, żeby kiedykolwiek osiągnął poziom ogarnięcia zwykłego, dorosłego człowieka. Uwielbiam, gdy bywa taki nieogarnięty, gdy cieszy się z drobiazgów. Wczoraj razem z Norą i Leo zajadał się czekoladą i wyglądał równie uroczo co oni.
-Cieszę się. Pasujecie do siebie i zawsze to mówiłam – uśmiechnęła się.
-A co z Karimiem? – zainteresowała się.
-Mówiłam ci, że zachował się strasznie – skrzywiła się delikatnie. – Nie chcę faceta, który myśli, że jak ma kasę to może wszystko! – warknęła. – Dla mnie co innego jest ważne. Polubiłam go – mruknęła. – Na początku wydał się mega sympatycznym człowiekiem. Ma cudownych znajomych i pomyślałam, że skoro ma takich przyjaciół to sam też taki jest.
-Tak, znajomych to ma zajebistych – puściła jej oczko. – Helen, jeśli ja przejmowałabym się każdym głupim zachowaniem Torresa, gdy do mnie startował… – urwała. – Może daj mu jeszcze jedną szansę? Karim to dobry chłopak. Najlepszym tego przykładem jest to, że Ana wskoczy za nim w ogień. Zapewniam cię, że to istota ciężka w obejściu, a pokochała Karima jak brata. Gdyby było z nim coś nie tak to nie zwróciła by na niego uwagi.
-Boję się, tak zwyczajnie – wzruszyła ramionami.
-To przestań i daj sobie pomóc – odezwał się pan Piti znienacka. Olalla roześmiała się wesoło. – Karim to dobry chłopak, którego będziesz mogła sobie ustawić jak zechcesz! Tylko musisz zechcieć! Ja ci pomogę – dodał konspiracyjnie.

Wieczorem odbyła się gala, którą zorganizował Iker. Przybyli wszyscy bez wyjątku. Canales był bardzo zmartwiony Rezą i Alvaro. Wypatrywał ich odkąd tylko przyszedł.
-A jak nie przyjdą? – wyszeptał do Any.
-Ciastku – pogłaskała go po policzku. – Znasz Rezę krótko w porównaniu ze mną. Zaufaj mi, przyjdą.
-Skąd wiesz?! – fuknął.
-Patrz na nich i się ucz – powiedziała poważnie. – W środku może się walić, ale fasada ma pozostać niezachwiana.
-Co? – nie zrozumiał.
-Poczekaj…
Alvaro wysiadł z taksówki i poprawił drapiący go kołnierzyk białej koszuli. Podał Rezie rękę i pomógł jej wysiąść. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego czule i trzymając się za ręce weszli do sali bankietowej jednego z najbardziej ekskluzywnych hoteli na Ibizie.
-Nie chcę żadnych wywiadów – szepnęła mu na ucho.
-Oczywiście – odpowiedział i ucałował ją w policzek. Każdy ich ruch jak zawsze rejestrowały kamery i aparaty fotograficzne.
-Reza! – zawołał na jej widok Alvaro Morata. – Wyglądasz zjawiskowo! – wyszczerzył się radośnie.
-Ty też MM, jeszcze jesteś trzeźwy – dodała złośliwie.
-Jeszcze – zaznaczył i się roześmiał. – Napijecie się? – Reza spojrzała na męża a ten delikatnie skinął głową.
-Chętnie – odpowiedziała.
-Zaraz wracam – mruknął i zniknął w tłumie. Vazquez otoczył żonę ramieniem w pasie i odruchowo ucałował ją w szyję.
-Nie spodziewałem się tylu ludzi – powiedział.
-Iker się postarał. Patrz tam – dyskretnie wskazała kogoś w tłumie. – Ramos miał być w Brazylii.
-Może zaraz spotkamy Mou – odparował i uśmiechnął się słodko. – Chyba, że dziś oficjalnie robisz za jego zastępczynię.
Reza zmroziła go spojrzeniem, ale nic nie odpowiedziała. Odwróciła się do niego plecami i patrzyła na ludzi.
-Pięknie dziś wyglądasz – wyszeptał jej do ucha, a jego oddech podrażnił jej skórę. Przez ciało przeszedł jej dreszcz i delikatnie się uśmiechnęła.
-Powiedziałabym, że dla ciebie, ale zaraz dośpiewasz sobie teorię, że to dla Realu – syknęła. Czuła na sobie ciągłe błyski flesza i miała tego dość.
-Dziękuję – stanął przed nią i pogłaskał ją po policzku. Stali w kącie i dzięki temu zabiegowi swoim ciałem zasłonił drobne ciało żony.
-Twoje dziękuje nic nie zmieni – warknęła. – Jesteśmy w czarnej dupie, Alvaro – położyła mu dłonie na torsie. – A wiesz co jest najgorsze? – spojrzała w jego błękitne tęczówki. – Że to dopiero początek. Musisz przywyknąć do naszych wymuszonych uśmiechów dla prasy i fałszywych słów. Będę kłamać i kręcić, bo nie pozwolę, żeby opinia publiczna zniszczyła coś na czym mi zależy. Jak teraz ktoś spyta mnie czy między nami wszystko dobrze to powiem, że jest zajebiście, że nigdy nie było lepiej. Zamiast rzucać się do mnie o Real doceń w końcu to kim się stałam dzięki niemu! – oczy zalśniły jej ze złości. – Ukształtowała mnie piłka, od dziecka umiem obejść się z dziennikarzami i zapowiadam ci, że dziś nikt się nie zorientuje, że coś jest między nami nie tak. Nikt! – chwyciła go za rękę i ruszyli na parkiet.
Canales patrzył na nich zdumiony, a Ana tryumfowała.
-Ale… – jęknął.
-U nas tak nie będzie – wzięła go za rękę. – Ja tak nie potrafię. Jak się coś wali to nie umiem do ciebie podejść i cię pocałować jakby nigdy nic.
-To czemu ona potrafi? – nadal był wstrząśnięty. – Wiesz, jak oni się pokłócili? Bardziej spodziewałbym się rozwodu…
-Sergio, Reza jest inna niż ja. Spędzam tyle samo czasu z chłopakami co ona, ale ona ma jeszcze Mou. Wyszkolił ją idealnie. Alvaro ma ogromne szczęście, że ją ma – przytuliła się do blondyna. – Żadna kobieta nie ma takiej wiedzy i obeznania jak ona.
-Chyba Alexis zdaje sobie z tego sprawę – szepnął.
-Chodź – zabrała go na taras i usiedli na ławce. – Obiecuję ci, że ja nie będę cię okłamywać jak Reza Alvaro – powiedziała poważnie.
-Kochanie – uśmiechnął się. – Nawet jakbyś chciała to nie umiesz.
-Canales! – fuknęła. – Liczą się chęci, a nie efekt! Przynajmniej w tym przypadku!
-Nasze charaktery nie są tak silne jak tamtej dwójki. Tak naprawdę łączy nas z nimi niewiele. Wychowałaś się przy Realu, Reza też. Reza grała, ty nie. Już masz różnicę. Reza została trenerem, ty wolisz być tłumaczem. Reza traktuje Real jak coś dzięki czemu żyje, nie ważne kto będzie wtedy w kadrze, a ty – pogłaskał ją po policzku. – Kochasz kadrę. Iker, Karim, Cristiano…
-Ty grałeś w Realu i nadal jesteś jego piłkarzem, a Alvaro nigdy tam nie zagra – kontynuowała jego wyliczankę. – Mieszkamy w Walencji, bo oboje tak zdecydowaliśmy, a nie dlatego, że ty tego chciałeś.
-Ana, wiesz, że kocham cię najmocniej na świecie? – przytulił ją i pocałował.
-Wiem, Ciastku – wyszczerzyła się zadowolona.

9. Jakie mam wyjście?

Reza usiadła na plaży, a Oriol klapnął obok niej.
-Stara, co jest? – spojrzał na nią uważnie.
-Kocham go – szepnęła i głęboko zaczerpnęła powietrza do płuc. – Byłam w stanie przez rok pracować dla dwóch klubów. Nikt nie wie jak było mi ciężko. Wracałam z Madrytu, na jednym tchu szłam na trening Espanyolu, gdzie musiałam dać z siebie jak najwięcej. Tylko trochę trudno jest w ciągu jednej doby dawać z siebie z dwieście procent w Realu i jeszcze stówę w Espanyolu! – warknęła. – A najgorzej było kłamać Alvaro… Mówiłam, że jadę na kilka dni z Aną do Madrytu, a tak naprawdę byłam z Aną we Francji, na Cyprze albo w Rosji z Realem, który rozgrywał Ligę Mistrzów! Wracałam do domu i zamiast być wypoczętą, bo przecież bawiłam się z przyjaciółmi, ja byłam u skraju…
-Nigdy się nie zorientował? – szepnął.
-Nigdy – pokręciła głową. – Ufał mi, a ja go okłamywałam. Tylko jakbym powiedziała mu prawdę to pewnie by mnie zabił. Znasz go.
-Wściekł się jak się dowiedział.
-Wiem… Powiedział mi, że… – urwała i łza popłynęła jej po policzku. – że nie robię mu łaski, że z nim jestem.
-Reza – objął ją ramieniem i pocałował w czoło.
-Oriol, on jest moim najsłabszym punktem, moją piętą Achillesa. Mogę żyć bez Realu, co udowodniłam Mou nie raz, gdy wysyłał mnie na różne szkolenia po wszystkich klubach w Europie. Dam radę żyć, bez Gutiego i przyjaciół, bo dałam radę w Stanach podczas rehabilitacji. Mogę żyć bez grania w piłkę, bo przecież nie gram już od kilku lat. Rodzice są dla mnie ludźmi, którzy dali mi życie i ogromnie ich za to szanuję, ale nie są dla mnie niezbędni. Tylko Alvaro… Tylko bez niego nie potrafię – zacisnęła ręce w pięści.
-I co? Pojedziesz z nim do Lyonu?
-Nie wiem… A z drugiej strony? Jakie mam wyjście? – wzruszyła ramionami.
-Wiesz, oboje jesteście moimi przyjaciółmi, znam was tak samo długo, ale… Reza, dlaczego masz rezygnować dla niego ze swojego klubu? Dlaczego?
-Jak to „dlaczego”? Bo to mój mąż – spojrzała na niego zdumiona.
-A ty jesteś jego żoną. Przeprowadziłaś się dla niego do Barcelony, pozostawiając ukochany Madryt. Ograniczyłaś Real na rzecz Espanyolu. Zostawiłaś dla niego świat, który znasz i kochasz. A teraz wymaga od ciebie, żebyś porzuciła kraj, ostatnią namiastkę tego co jest ci bliskie.
-Oriol… – urwała i jej oczy rozbłysły. – Masz trochę racji…
-On ci powiedział, że nie zagra dla Realu i wcale mu się nie dziwię. Sam bym nie chciał, żeby moja kobieta miała nade mną taką przewage jaką ty miałabyś nad nim. Reprezentacje czy Espanyol to jeszcze rozumiem. Zgrupowania są co jakiś czas, Espanyol jest dla ciebie zwykłą pracą a nie czymś co cię wychowało, ukształtowało twój charakter i stworzyło Rezę jaką mamy teraz. Okłamałaś go, ale nie zrobiłabyś tego jakby się nie wściekał o każdą wzmiankę o Realu. Faktycznie, przegięłabyś pałę jakby nie trzymał tego w ryzach, ale… Kochana, bez Los Blancos nie byłabyś sobą, czyż nie? – puścił jej oczko.
-Kocham cię, Oriol – objęła go w pasie i pocałowała w policzek.
-Ja ciebie też, mała – uśmiechnął się.
-Przejdę się – wstała. – Przemyślę sprawę – ruszyła plażą. Gdy tylko zanurzyła nogi w wodzie obok pojawił się Alexis.
-Cześć, Galaktyczna – wyszczerzył się radośnie.
-Cześć, Cules… Chociaż Cules to ty jeszcze nie jesteś – uśmiechnęła się.
-Może będę? – mruknął. – Nie skreślaj mnie tak od razu – fuknął i udał, że się obraża.
-Spokojnie, Chile – delikatnie go szturchnęła. – Uważaj, bo ci żyłka pęknie.
-Nie – wystraszył się. – Jak ja będę wyglądał? Taki zimny trup? – wygłupiał się.
-Chodź na lody, pacanie – roześmiała się.

Alvaro, Canales i Bartra siedząc na wysokiej skarpie uważnie obserwowali jak Oriol rozmawia z Rezą. Na szczęście nie widzieli, że dziewczyna potem poszła w towarzystwie piłkarza FC Barcelony, bo tamten fragment plaży zasłaniały im wysokie i bujne drzewa.
-Co mówiła? – zainteresował się Canales, gdy tylko Romeu do nich dołączył.
-Tajemnica spowiedzi, soreczki – rozłożył ręce Oriol i usiadł obok nich.
-Powinieneś jej wszystko powiedzieć – powiedział Sergio do Alvaro. – Alexis to jednak Alexis i ma wprawę w wyrywaniu lasek, a dodaj do tego fakt, że jesteś z nią w stanie wojny. Jest smutna i nie trudno rzucić się w ramiona innego. Tak jak tuliła się do Oriola.
-Ana codziennie tuli się do Benzemy i nikt nie robi z tego afery – mruknął Vazquez.
-Bo to jej przyjaciel! – oburzył się Canales.
-Znam Rezę jak jeszcze była smarkatą gówniarą – westchnął Oriol. – Blondasku, to co my z nią przeżyliśmy, co widzieliśmy… – zagwizdał.
-Cud, że Vazquez zobaczył w niej dziewczynę – dołączył Bartra. – Ja do dziś widzę jak łapie tego małego Francuza za fiuta i ściska – wzdrygnął się.
-Co?! – Canales miał oczy jak talerze.
-Pobił mnie – uśmiechnął się delikatnie Alvaro.-  Był od nas dwa razy większy, kilka lat starszy i wszyscy się go baliśmy.
-Tylko nie Reza, która była mniejsza nawet od nas – dodał Oriol. – Zanim się ktoś zorientował, złapała go za krocze i powiedziała taki monolog, że koleś do końca obozu milczał jak zaklęty. Nigdy więcej go nie spotkaliśmy.
-A co zrobisz z Sanchezem? – nie mógł odpuścić Canales.
-Nie mów jej – odezwał się nieoczekiwanie Bartra. – Skoro tak cię kocha niech to udowodni…
-Pojebało cie?! – wybuchł Sergio.
-No co? Tylko tak będzie miał pewność – bronił swojego zdania Katalończyk.
-Zgoda – pokiwał głową Alvaro, a Oriol nie odezwał się nawet słowem. – Idziemy na piwo?
-Tak – pokiwał głową zwiedzony Canales.

Ana wparowała do domu Davida bez obstawy. Morata, Joselu, Karim i Oriol poszli się napić do posiadłości tego przedostatniego.
-Villa? – zawołała.
-Taras! – odkrzyknął. Udała się tam, a gdy tylko stanęła w drzwiach tarasowych uśmiechnęła się szeroko.
-Barcelońska przybłęda! – klasnęła w dłonie na widok Fabregasa.
-Ana! – wstał i mocno ją uściskał.
-Nie śliń! – zapiszczała. – Nawet ciebie przywiało na Ibizę? – usiadła obok niego i zaczęła pić jego piwo.
-Przede wszystkim mnie – wyszczerzył się, ale po chwili zainteresował smsem, którego dostał.
-Cześć – na taras wpadł Alexis i usiadł na fotelu. – Co tam, czarownico – szturchnął Anę nogą. Dziewczyna spojrzała na niego morderczo i już miała coś odpalić, ale David zauważył co jej chodzi po głowie.
-Fabregas, ile zostaniesz? – spytał szybko.
-Kilka dni – odpowiedział i schował telefon do kieszeni. – Rodruguez, co już zbroiłaś? – zaśmiał się.
-Jeszcze nic! – zamachała rękami.
-Tylko wczoraj poszła pływać na jachcie – roześmiał się David.
-Ty? – zdziwił się Cesc. – Chwila… – znowu wyjął telefon.
-Morata by mnie wyratował – burknęła.
-Sama byś się wyratowała mając na sobie trzy kapoki – przekręcił oczami Villa. – Benzema mi dziś mówił – dodał.
-Fabregas, kurwa! – wrzasnęła Ana. – Z kim ty tak piszesz? – wyrwała mu telefon i zeskoczyła z kanapy. – Daniella, uuu… – zagwizdała.
-Daniella? – Alexis wziął od niej aparat Cesca. – Nie przeszkadza ci, że tak afiszuje się z waszym związkiem? – skrzywił się.
-Sanchez, czyżbyś miał uraz po swojej byłej, która nagrała film jak śpisz? – zakpiła i stanęła za Davidem. Tak asekuracyjnie.
-Mam – pokiwał głową. – Dlatego uważam, że to co się między mną a jakoś laską dzieje powinno zostać tylko między nami. Chuj kogo obchodzi jak jest.
-Stary – pokazała mu uniesiony kciuk. – Zgadzam się.
-Ale ta twoja… – spojrzał na Fabregasa. – To jeszcze trochę umieści waszą seks taśmę w necie i będzie się tym rajcować.
-Nie! – jęknęła blondynka. – Uchowaj Boże! Francesc i… fuj! – wzdrygnęła się.
-Chociaż nie ma obwisłych? – Alexis pogłaskał się po piersi.
-Po dwójce dzieci pewnie ma – pokiwała głową Ana.
-Spierdalajcie! – zdenerwował się Fabregas i w tym samym momencie zadzwonił telefon Any.
-Cześć, Ikerku! – powiedziała radośnie do słuchawki.
~Przyznaj się, malutka. Rozrabiasz? Mam dziwne przeczucie, że coś broisz, albo jesteś zamieszana w jaką intrygę, ale na pewno coś się kroi!  – powiedział bramkarz Królewskich. – Tak mi coś w kościach łupie.
-Coś ty! – machnęła ręką. – Siedzę sobie z Davidem i razem z Sanchezem dojeżdżamy Fabregasowi.
~Sanchezem? – powtórzył. – Matko jedyna…
-Iker! – szepnęła. – Też jestem w szoku! – mruknęła. – Ale słuchaj! – poszła na plażę i zaczęła mu streszczać wydarzenia z poprzednich dni, skutecznie udaremniając danie reprymendy za znęcanie się nad Fabregasem.

8. Moje autko, mój samochodzik!

Załamany David Villa wszedł do swojego domu i popatrzył na śpiącą żonę. Zabolały go słowa Any i Karima, ale z drugiej strony były bardzo prawdziwe. Pati kochał, ale miłość z biegiem lat się wypaliła. Lei to coś całkiem innego. Nie zadurzył się w niej jako szczeniak, ale dorosły facet z bagażem doświadczeń. Wiedział już czego oczekuje od życia, miał ugruntowaną pozycję, a nie rozstawał się z Pati przez Lei. Myśleli o rozwodzie dużo wcześniej. Do tego zrobili to tak spokojnie (o ile takie coś może być spokojne), żeby dziewczynki jak najmniej to przeżyły. Lei pojawiła się w jego życiu zupełnie niespodziewanie, a dzięki jak zawsze pomocniej Anie i niezawodnemu Torresowi, dał się ponieść miłości. Był wdzięczny, że przyjaciele tyle dla niego zrobili, ale się bał. Może jednak w tym co mu powiedzieli było trochę prawdy?
Podszedł do okna i spojrzał na pogrążoną w nocy plażę. Mrok rozjaśniał jasno świecący księżyc, który odbijał się od tafli wody.
Nagle dostrzegł dwójkę ludzi, którzy szli brzegiem morza. Od razu poznał, że to Reza, ale chłopak obok niej to nie był Alvaro… To był Alexis!

Reza pozwoliła, żeby Sanchez odprowadził ją pod sam dom Karima. Była jeszcze zdołowana kłótnia z Alvaro, ale piłkarz z Barcy sprawił, że nie myślała o tym cały czas.
-Dobranoc – Alexis ucałował ją w policzek i odszedł, a ona weszła do domu. Wzięła prysznic i położyła się obok Alvaro. Spał i oddychał bardzo spokojnie. Pogłaskała go po policzku, a on przyciągnął ją do siebie i przytulił. Odetchnął głęboko, jakby z ulgą i uśmiechnął się delikatnie przez sen. Reza podrapała go po karku, a on zamruczał jak zawsze.
-Kocham cię – szepnęła i pocałowała go w czubek nosa. – Kocham najmocniej na świecie…
Alexis w tym czasie też już leżał w swoim łóżku. Ku jego zaskoczeniu nie chciał już samochodu Benzemy. W ciągu jednego dnia, który spędził z Rezą polubił ją bardziej niż jak koleżankę, nawet bardziej jak dziewczynę do wyrwania. Mógł z nią pogadać o wszystkim, podyskutować o piłce, a z żadną swoją poprzednią laską nie mógł tego zrobić. Nie chciał jej na raz, chciał ją na dłużej, bo Reza Gutierrez była dokładnie taką dziewczyną jakiej on potrzebował. Doskonale rozumiała prawa rządzące się piłkarskim światem, bo nie dość, że jest trenerem to sama grała. Znała wiele metod treningowych, rozgryzła styl gry wszystkich hiszpańskich drużyn, ale z racji, że przez ostatni rok trenowała Real w rozgrywkach Ligi Mistrzów, europejskie zespoły są jej znane. Vazquez nawet nie miał pojęcia jaki skarb wziął sobie za żonę, ale Alexis miał zamiar mu ją odebrać bez wcześniejszego uświadamiania.
Rano Sergio Canales wybrał się na poszukiwania swojej piękniejszej połówki. Jak wieczorem wyszła z Benzemą tak do tej pory jej nie było. Reza wróciła, ale ta dwójka zaginęła w akcji. Nie bardzo miał pomysł gdzie ich szukać, więc skierował się do lokalu pana Pitiego.
-Cześć, Helen – przywitał się z dziewczyną. – Nie widziałaś gdzieś mojej Any? Poszła wieczorem z Karimem i słuch o niej zaginął.
-Nie wiem jak Ana, ale Benzema chrapie aż wszystko się trzęsie i jest pogrążony w pijackim śnie – wskazała mu taras, gdzie wegetował Francuz otoczony pustymi butelkami.
-Benzema! – wrzasnął Canales, gdy nad nim stanął. – Mou by ci dał takie chlanie!
-Mou? – podskoczył gwałtownie i rozejrzał się wokoło. – Reza kabluje?
-Gdzie Ana? – zainteresował się Sergio.
-Poszła z Moratą, bo powiedziała, że dawno nie była na łodzi – ziewnął.
-Jakiej łodzi? – zdziwił się.
-Pływającej, Canales – przeciągnął się. – Morata wynajął jacht do spółki z Joselu i tam piją – dodał. – Nie martw się, zanim poszła nałożyła trzy kapoki. Ledwo szła, ale twierdziła, że woda jej nie straszna.
-Nie uwierzycie! – na jednym z fotelu zneutralizował się Villa. – Wiecie co wczoraj widziałem?!
-Trzeźwego Benzemę? – zironizował Sergio.
-Canalesa, który całą noc bzykał się z Aną? – warknął Karim.
-Jak Reza spaceruje z Alexisem w środku nocy, po plaży – odpowiedział, a Francuz, który do tej pory nie przejmował się Hiszpanem nagle zamarł.
-Coś tyś, kurwa, powiedział? – warknął. Oczy mu pociemniały i od razu wstał. – Reza z tym barcelońskim przykurczem?! – wysyczał, a Sergio jakby usłyszał Anę. W towarzystwie byłego kolegi z drużyny przebywał sporadycznie odkąd zamieszkał w Walencji i nie był świadom jak wiele tekstów zaczerpnął od jego dziewczyny, która bardzo często była w Madrycie.
-No, przecież ci mówię! – mruknął David. – Alvaro nie będzie zły? Nie wiem, może to tylko przyjaźń… – urwał widząc jak Karim zaciska pięści.
-Villa, przecież Benzema założył się z Sanchezem, że da się wyrwać każdą laskę – przypomniał mu Sergio.
-Moje autko, mój samochodzik! – wysapał i zanim się zorientowali już wybiegł. Jak burza wpadł do swojego domu i od progu zaczął się drzeć.
-VAZQUEZ!!! – ryknął.
-Czego? – odezwał się z kuchni.
-Twoja żona się szlaja z Sanchezem! – wysapał.
-Nie, poszła na plażę z Oriolem – zaprzeczył.
-Jak ci mówię, że się szlaja to się szlaja! – wysapał zbulwersowany. – Villa widział jak w nocy spacerowali po plaży! Jakby szła z kimkolwiek to nie robiłbym afery, ale mój samochód! To ty, pojabańcu, powinieneś z nią spacerować za rączkę!
-Jeśli oczekujesz, że jej powiem to się grubo mylisz. Nie powiedziała mi o pracy w Realu, ja jej nie powiem o zakładzie – wziął deskę i ruszył do drzwi. – Sorry, Karim, ale nie mogę.
-Ty, barcelońsko-espanyolski fiucie!
Ana otworzyła oczy i usiadła. Wszystko wokół niej falowało. Piła, ale nie aż tak dużo, żeby jeszcze się kiwać! Do tego coś obok przeraźliwie burczało. Spojrzała na swój brzuch, ale to nie on. Miała na sobie coś grubego i pomarańczowego co uniemożliwiało jej ruchy.
-Cześć, czarownico – odezwał się ktoś obok. Zmrużyła oczy i spojrzała na wesołego Joselu, który zajadał się mandarynkami. – Wyspałaś się? Kapoki na pewno dodały wygody.
-Spierdalaj, ty małpiszone – burknęła i spojrzała w drugą stronę. Leżał tam Morata i strasznie chrapał. – Ty! – dziobnęła go w żebra.
-KURWA! – wydarł się brunet. – Rodriguez, co ty odwalasz? – rozmasował bolące miejsce. – Nie dość, że maltretujesz mnie całą noc to i teraz?
-Noc? – ziewnęła – W nocy to pijackie zagrywki, bałwanie – fuknęła.
-Co się ugryzło od rana? Za mało wczoraj wypiłaś? – zaśmiał się Joselu.
-Stul pysk, wytrzeszczu. Chce mi się pić! – jęknęła i opadła na poduszkę. – Co się tak patrzycie, brudasy?! Morata, masz ujebany pysk w jakimś gównie – wskazała jego policzek.
-To Nutella i sama nie jesteś lepsza, smrodzie – rzucił jej słoik. – Nie jestem twoim sługą, sama sobie weź picie.
-Jestem twoim gościem, ugość mnie! – szturchnęła go.
-Ty nigdy nie będziesz moim gościem, paskudo! – oddał jej. – Joselu! – upomniał kumpla, który krztusił się ze śmiechu.
-Sorry, ale nie mogę… – wystękał.
-A ja mam móc? – westchnął Morata.
-Ludzie! – krzyczał ktoś i po chwili na dolny pokład wkroczył Ozil, a za nim Karim.
-Kocie, ale zachlałaś mordę! – zaśmiał się Benzema i usiadł obok niej, chciał zdjąć z niej chociaż jeden kapok, ale zaczęła piszczeć.
-Utopię się!!! Morata nie chce mi dać pić – szepnęła i się do niego przytuliła. – Głowa mnie boli, a te zwyrodnialce nie chcą mi pomóc! – poskarżyła się.
-Masz – Mesut rzucił jej butelkę wody. – I jak śmiecie pastwić się nad Aną? Naszą malutką Aną – zrobił słodką minkę.
-Właśnie – pokiwała głową, a Karim wziął chusteczkę i zaczął wycierać jej brudną twarz. – Idziemy dziś pić?
-Bujaj się! – wyrwała mu się. – Ja potrzebuję wrażeń! – jęknęła i położyła głowę na brzuchu Moraty a nogi na kolanach Karima.
-Jakich? – zaciekawił się Joselu.
-Idziemy do Villi! – podniosła się i zatarła dłonie. – Może będzie u niego ktoś kto uleczy moją nudę! – zerwała się i pobiegła na gorę.
-Co? – nie załapał Ozil.
-Nie może dojeżdżać Królewskich – westchnął Morata.
-Potrzebuje Barcy, żeby wyładować frustrację – uzupełnił Karim. – Ale skąd ma bulwersa?
-Bóg jeden wie – rozłożył ręce Morata.

7. Kasa to nie wszystko, kocie!

Fernando Torres usiadł na tarasie letniego domku swojego przyjaciela, Davida Villi. Właściciel posiadłości właśnie wychodził przez szklane drzwi, a w rękach trzymał butelki z piwem. Rozejrzał się nerwowo zanim podał jedną kumplowi.
-Co tak patrzysz? – zaciekawił się blondas. – Dziewczyny idą? – wystraszył się i schował piwo za siebie.
-Nie, patrzę czy nikt nam nie robi zdjęć – usiadł na leżaku. – Olalla by nam dała, picie przed południem. – Otworzył butelkę i pociągnął porządny łyk.
-Śmierć na miejscu – pokiwał głową Nando i też się napił. – Na kiedy masz termin?
-Termin? – zdziwił się Villa.
-No, kiedy rodzisz?
-Rodzę? – David złapał się za brzuch i wyglądał na naprawdę przerażonego.
-Nie ty, tłumoku – westchnęła Ana, która właśnie weszła na taras od strony plaży. – Lei – dodała.
-Na grudzień – wyszczerzył się brunet.
-Jesteś pewien, że chłopak? – drążył temat Torres, kiedy Ana weszła do domu po swoje piwo.
-Jestem – David wypiął dumnie pierś.
-Sra – burknęła Ana i usiadła na balustradzie.
-Canales nic nie powie, że pijesz przed południem? – Nando zmienił zestaw pytań.
-Canales? – prychnęła. – Mój Ciastek?
-Co znowu zrobiłaś?! – fuknął David.
-Canales właśnie uspokaja Vazqueza, który pokłócił się z Rezą. Jest tak poważnie, że Rezy nigdzie nie ma, a Vazquez się wścieka. A Ciastek stwierdził, że ich wojna to jego wina i ich godzi. Ubiegam twoje pytanie, blondyneczko, tak jego wina, bo to on chlapnął Alvaro, że Reza dalej pracuje w Realu. – Otworzyła piwo i za jednym zamachem opróżniła je do połowy. – Te wakacje to masakra.
-Villa, co robisz jak to będzie dziewczynka? Wiesz, masz tendencje do żeńskiego rozmnażania – powiedział jakby nigdy nic Nando, a David wytrzeszczył oczy w przerażeniu.
-Boże, miej mnie w swojej opiece – szepnęła Ana i zeskoczyła z balustrady z zamiarem odmaszerowania.
-Bóg cię nie zechce! Żyjesz w grzechu! – zaświergotał Nando.
-Sam nie jesteś lepszy. Villa ty też! – burknęła i sobie poszła.
-Stary, co ja zrobię jak to będzie dziewczynka? – wyszeptał David.
-Cicho, podmienimy w szpitalu – Torres puścił mu oczko. – Lei się nie kapnie.
-Tylko nie bierz czarnego. Nie chcę czarnego dziecka – wzdrygnął się. – Poza tym jak ja to dziennikarzom wytłumaczę?! – przez chwilę patrzyli na siebie a potem na oddalającą się Anę.
-Nasze głupie gadki to jej wina, wiesz? – szepnął Nando.
-Madrycka czarownica!

Reza usiadła na brzegu morza i schowała twarz w dłoniach. Miała tego dość, tej ciągłej walki z Alvaro. Najgorsze było to, że miała świadomość, że żadne nie ustąpi. Nie chciała się poddać, nie umiała zrezygnować z czegoś co tak kocha…
-Hej, mogę poprzeszkadzać? – usłyszała obok.
-Alexis, daj mi święty spokój! – fuknęła.
-Chciałem cię przeprosić – usiadł przy niej. – Zachowałem się jak frajer.
-Oj, nie zaprzeczę – wyprostowała się. – Wódka? – wskazała na jego rękę, w której trzymał butelkę.
-I zapojka! – powiedział zadowolony pokazując karton z sokiem. – Na zgodę.
-Dawaj – wypiła porządny łyk najpierw wódki potem soku. – Za szczęście – otarła usta wierzchem dłoni.
-Szczęście? – zdziwił się i też zrobił to co ona.
-Ostatnio mi go brakuje – znowu się napiła.
-Czemu? – teraz on chlapnął kolejkę.
-Kochasz coś tak mocno, że poświęciłeś dla tego praktycznie wszystko? – mruknęła.
-Tak, piłkę – pokiwał głową.
-U mnie kiedyś to była piłka, po wypadku to Real.
-To małżeństwo z Vazquezem jakoś nie po drodze…
-Oj, żebyś wiedział, że nie – wypiła.
-To skąd ten ślub? – zaciekawił się.
-Bo miłość do niego jest silniejsza niż miłość do Realu – opadła na piasek. – Chcę mieć i to i to, ale to jak magnesy o innych biegunach…
-Może nie możesz mieć wszystkiego – położył się obok niej.
-Alexis… – westchnęła. – Nie jestem gotowa zrezygnować z Realu.
-To może nie rezygnuj z Realu… – powiedział cicho, a dziewczyna nie odpowiedziała. – Może to Real jest twoim przeznaczeniem…
Benzema podjechał swoim wypasionym samochodem pod lokal pana Pitiego. Z czułością pogłaskał kierownicę.
-Reza, nie przegraj – szepnął i wysiadł. Nigdy nie wierzył w miłość do końca życia, na związki Any czy Rezy patrzył z przymrużeniem oka. Najlepszym dowodem na to, że miłość trwa chwile był David Villa czy Cristiano. On sam też zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. Tylko ostatnio napatrzył się na uśmiechnięta facjatę Any i pomyślał, że może i on spróbuje szczęścia. Co mu szkodzi?
-Odwal się! – usłyszał głos Helen za rogiem i od razu się tam skierował. Jakiś koleś próbował się do niej dobierać, a dziewczyna była zupełnie bezbronna. Niewiele myśląc przywalił mu i zasłonił ją swoim ciałem.
-Oj… – sapnął napastnik, który był pijany jak bela.
-Coś ty zrobił?! – warknęła Helen i kucnęła przy pobitym. Karim zdziwił się niepomiernie.
-Ja? To on pchał łapy, gdzie nie powinien! – fuknął.
-To mój były! Rob, nic ci nie jest? – zwróciła się do poszkodowanego.
-Były? – powtórzył jak echo Benzema.
-Były! Chce, żebym do niego wróciła, ale z tego wszystkiego przepił wszystko i teraz nie ma jak wrócić do Madrytu – westchnęła. – A na dodatek ma jeszcze obitą mordę! Możesz być z siebie dumny!
-Załatwię to – jednym sprawnym ruchem podniósł kolesia i oparł o ścianę. – Zapłacę za jego bilet, niech tylko stąd spierdala. – Po jego słowach oczy dziewczyny rozbłysły niebezpiecznie.
-Nie kupisz wszystkiego, wiesz? Pieniądze to tylko środek do szczęścia, ale chyba o tym nie wiesz! – zdenerwowała się i wyjęła coś z kieszeni. – Masz – podała mu dwa banknoty. – Nie potrzebuję twoich wysokich napiwków. Dam sobie radę w życiu – objęła swojego byłego i poszła z nim uliczką, by po chwili zniknąć za rogiem.
Wściekły Benzema wrócił do swojego domu. Był tak zły, że aż go nosiło! Jak jakaś baba mogła nie chcieć jego kasy! To nie możliwe, niedorzeczne i aż śmieszne!
Na tarasie siedziała Ana i wpatrywała się w Sergio i Alvaro, którzy pływali w morzu.
-Jak ty chcesz zajść w ciążę jak on nawet nie potrafi zdecydować się na ślub? – warknął. – Znając jego tempo do wyznawania uczuć to zajmie mu to więcej lat niż przypuszczasz.
-Ale mam go chociaż jednego i stałego. Nie puszczam się na lewo i prawo z pierwszymi lepszymi kurwami, które przed tobą miały kogo popadnie i chuj wie jakie choroby przechodziły. Nie każdy lubi takie ryzykowne atrakcje – odcięła się. – Kasa to nie wszystko, kocie! – zdenerwowała się. Przed dalszą wojną uchroniło ich przybycie Villi, który słyszał ich wymianę zdań.
-Lei jest cudowna – oznajmił na wstępie i usadowił się na fotelu. – Czuła, troskliwa, chodzący ideał – uśmiechnął się słodko.
-Tak? – sapnęła wściekła Ana, którą tak zdenerwował Benzema, że jest gotowa wyżyć się na Bogu ducha winnym Davidzie. – Jeszcze nie tak dawno to samo mówiłeś o Pati. Za kilka lat zostawisz Lei tak samo jak pierwszą żonę! A my będziemy słuchać jaka to ta nowa jest boska, cudna i idealna! – burknęła.
-Powinieneś być stały w uczuciach skoro chcesz zakładać rodzinę. Dzieci to nie przelewki – dodał Benzema.
-Skąd ty to możesz wiedzieć, co? – Davidowi skoczyło ciśnienie. – Nie masz dzieci.
-Właśnie dlatego ich nie ma, bo nie jest w pełni pewien tego co czuje do swojej obecnej laski! – Ana stanęła w obronie Karima. – Żeby się rozmnażać trzeba mieć poukładane pod kopułą.
-Właśnie! – mruknął Benzema i ku ogromnemu zdumieniu Villi Ana wzięła go pod ramię i poszli do domu.
-To normalne – odezwał się mokry Canales. – Mogą się ze sobią kłócić, walczyć a nawet bić, ale niech ktoś coś złego powie na drugie i wskoczą za sobą w ogień.
-Nie przejmuj się ich gadkami – poklepał go po ramieniu Alvaro.

6. Nie robisz mi łaski, że ze mną jesteś.

Ana wyszła z domu skoro świt i poszła posiedzieć na plaży. Zostawiła na stoliku nocnym kilka tabletek na ból głowy i szklankę wody. Wiedziała, że Sergio będzie tego potrzebował i nawet nie wiedział jak bardzo.
Kilka godzin późnej skacowany Vazquez przyczłapał do kuchni, gdzie siedział już Canales.
-Umieram, amigo – wyszeptał Sergio.
-Nie pierdol – warknął Katalończyk.
-Co z tym twoim Lyonem? – podsunął mu szklankę z jakimś sokiem.
-Nie wiem – wzruszył ramionami. – Nie wiem czy mam prawo decydować za Rezę.
-Przypomnieć ci, że rok pracowała w Realu? – syknął.
-Przypomnieć ci, że pozwoliłem Sanchezowi ją zarywać? – fuknął. – Wojny między nami nie kończą się dobrze, stary – jęknął. – Żadna nie skończyła się dobrze.
Reza szła deptakiem, a obok niej kroczył zajadający lody, Aitor Gutierrez, jej ukochany bratanek.
-Zamieszkasz w Madrycie? – spytał, a on cicho westchnęła.
-Nie – objęła go ramieniem. – Alvaro przenosi się do Lyonu.
-Musi? – zrobił smutna minkę.
-Gorzej… Chce – pokręciła głową. – Chyba się dowiedział, że pracuję w Realu.
-Mówiłem, że powinnaś mu powiedzieć. Mou zawsze powtarza, że intryga to intryga, ale najlepsza jest taka z najmniejszą ilością kłamstw.
-Za często z nim przebywasz – syknęła. – Poza tym mnie mówił to samo tylko teraz jest za późno. Vazquez się wściekł i przyjmie robotę nawet w Australii.
-O nie! – jęknął Aitor. – To za daleko. Będę tęsknił – przytulił się do niej.
-Ja też, ale nie mamy nic do gadania, skarbie. Nie chcę popełnić swoich dawnych błędów i zamierzam z nim być zawsze. Nie ważne jaką cenę będę musiała za to zapłacić. Alvaro to sens mojego życia.
Karim usiadł na kanapie w swoim wynajętym domu i spojrzał na leżącą na dywanie Anę. Wszędzie wokół pełno było pustych butelek, kubków, piachu…
-Sprzątasz to, wiesz? – syknął.
-Lwie – ziewnęła i wyciągnęła rękę, a on ją podniósł. – Zostawiłam na to odpowiednie środki – ziewnęła.
-Jak reszta? – przymknął oczy.
-Vazquez z Canalesem poszli serfować, Reza polazła gdzieś z samego rana, Villa martwi się, że mały Marc się przemęczył bibą, a Lei ma go w dupie.
-Serio tak powiedziała? – zdziwił się.
-Pewnie, że nie – znowu ziewnęła. – Ja tak mówię, bo to właściwie oddaje to co ona czuje, ale nie chce się do tego przyznać. David jest wkurwiający i upierdliwy, tylko go wsadzić w kapsułę i wysłać na orbitę.
-Wzajemnie, kocie – poczochrał jej włosy.
-Pierdol się, lwie – warknęła, ale przeciwnie do swoich słów, przytuliła się do niego, zamknęła oczy.
-Idę, smarku – wstał i poprawił ubranie.
-Beze mnie? – oburzyła się.
-Nawet nie próbuj za mną leźć! – warknął i wyszedł. Skierował się do lokalu pana Pitiego i usiadł za barem. Na jego widok Helen od razu się uśmiechnęła.
-Co panu podać? – pochyliła się do niego.
-Sok – puścił jej oczko.
-Przepraszam! Możemy złożyć zamówienie? – krzyknął ktoś z głębi sali.
-Daj mi seku… – zaczęła dziewczyna, ale jak spod ziemi wyskoczył pan Piti i popędził do machającego ręką chłopaka. – Albo i nie – dodała nieco zdziwiona.
-Sam się tym zajmę – zakomunikował jej pan Piti niosąc kartkę z zamówieniem. – Dziś obsługujesz bar – pokiwał głową. – Tam są wolne stoliki! – krzyknął do kogoś kto chciał usiąść obok Karima. Helen zasłoniła usta dłonią, bo ciężko było jej nie wybuchnąć śmiechem.
-Proszę – podała Francuzowi szklankę.
-Dzięki – upił łyk. – Jak się wczoraj bawiłaś?
-Bardzo dobrze. Masz świetnych przyjaciół – uśmiechnęła się radośnie.
-Strasznie – syknął. – A nie miałabyś ochoty przekonać się czy sam jestem równie świetny? – zawachlował zabawnie rzęsami.
-Może – oparła brodę na dłoniach.
-Dziś? O dwudziestej? – kuł żelazo póki gorące.
-Dziś o dwudziestej – przytaknęła.
-Będę na ciebie czekał. Dziękuję – wstał rzucając na blat jakiś banknot. – Cześć! – machnął ręką i wyszedł. Helen zerknęła na to co zostawił i westchnęła.
-Sto euro, niezły napiwek – mruknęła sama do siebie.
Zmęczona całodziennym łażeniem po Ibizie Reza, opadła na kanapę obok Alvaro.
-Byłam dziś z Aitorem – mruknęła i oparła się o alvarowe ramię.
-I co u niego? – spytał, ale nadal wpatrywał się w telewizor i oglądał film.
-W porządku. Tęskni za mną, ja za nim też. Kiedyś spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę, mecze, treningi… Uczyłam go wszystkiego co sama potrafię. Aitor jest częścią Realu Madryt – westchnęła. – Krew z mojej krwi – uśmiechnęła się smutno.
-Więc będzie tą częścią do końca życia.
-Będzie. Odległość nie sprawi, że nadal nie będę go uczyć.
-Poradziłaś sobie mieszkając w Barcelonie, dasz radę z Lyonem. Chociaż nie wiem czy powinnaś mówić, że mieszkasz w Barcelonie czy Lyonie. Bardziej, że mieszkasz i pracujesz w Madrycie, a reszta to dojazdówki do mnie – warknął.
-Nie mów tak – fuknęła.
-A co mam mówić?! – zerwał się. – Reza! Mam jakieś cholerne deja-vi! Z tą różnicą, że doszłaś do wniosku, że jednak chcesz ze mną być. Jednak Real nadal jest na pierwszym miejscu!
-Wcale nie! – wstała. – Jakby był to nie byłabym z tobą!
-Nie robisz mi łaski, że ze mną jesteś – powiedział bardzo spokojnie. – Nikt nas nie zmusza do tego, żeby razem żyć. Robisz to z własnej woli, ale ja nie będę rywalizował z tobą o Real. Okłamałaś mnie. Pracujesz w Realu od roku, a mnie mówiłaś, że zrezygnowałaś.
-Zezłościłbyś się, a ja potrzebowałam większego wyzwania niż Espanyol – warknęła.
-Większego? Klub który lawiruje przez cały sezon po tabeli to mało? Trzeba było iść do jakiegoś trzecioligowca i wciągnąć do do Primiera Division! Może wtedy miałabyś wyzwanie godne siebie! – krzyknął.
-Przestań! – syknęła. – Nie pracuję w Espanyolu, bo muszę, ale chcę! Robię to dla ciebie i jest mi z tym dobrze. Zrozum, że Real to moje życie, wychowałam się w nim i nie odetnę się od niego tak po prostu!
-Nie musisz się od niego odcinać, Reza – westchnął. – Tylko bądź ze mną szczera – dodał.
-Szczera? Na wzmiankę o Realu zaraz się jeżysz! – syknęła.
-Bo nawet na durnych wakacjach więcej czasu spędzasz z innymi ludźmi niż własnym mężem!
-Bo inni ludzie nie mają do mnie pretensji o wszystko – odwróciła się na pięcie i wyszła przez tarasowe drzwi. Była tak wściekła, że mogłaby zamordować każdego kto nawinie się jej pod rękę.

5. Będziesz moja, królowo.

Gdy w końcu Karim dał spokój zmęczonej uciekaniem Anie, zaczęli schodzić się pierwsi goście.
Blondynka szybko wskoczyła w sportowe ciuchy i wpadła do pokoju przyjaciółki.
-Vazquez, jeśli latasz z gołym siurkiem na wierzchu to się nie przejmuj! Mam chłopaka i nic nie widzę! – zawołała, kurczowo zamykając powieki.
-Spokojnie, Rodriguez – odezwał się Alvaro, który siedział na łóżku i wiązał adidasy. Miał na sobie ciemne jeansy i czarna koszulkę.
-Ufff! – sapnęła i usiadła obok niego. – Gdzie twoja żona?
-Tu. – Reza wyszła z łazienki. Ubrana na czarno, tradycyjnie w ciuchach z logiem Realu. – Ktoś już jest?
-Trochę ludzi przyszło. Zauważyłaś, że Karim nie wyrwał żadnego lachona do tej pory? – zamyśliła się.
-A tak laska, którą bajeruje u pana Pitiego? – Reza odruchowo poprawiła bluzkę Alvaro chowając mu metkę.
-Helen – podpowiedział. – Mówił, że ją zaprosił, nie?
-Tak? – Ana powoli wstała z łóżka.
-Zaprosiłyśmy każdego na tej wyspie – przypomniała jej Reza.
-Idę popatrzę – pokiwała głową Ana i wyszła.
-Idź – westchnął Alvaro. Reza uśmiechnęła się promiennie, pocałowała go w usta i wybiegła za przyjaciółką.

David Villa stał naburmuszony na tarasie karimowego domu i marudził.
-Kochanie, impreza w twoim stanie to nie jest dobry pomysł – mruczał do Lei, która piła sok pomarańczowy i patrzyła na zachodzące słońce.
-Milcz, Dave – pogłaskała się po brzuchu. – Ja i Marc świetnie się bawimy.
-Nie mów tak na niego! – wysyczał.
-Będę na niego mówić jak zechcę, bo noszę go w swojej osobistej macicy – odpowiedziała spokojnie. David odebrał jej napój i upił łyk.
-Co brałaś? – spytał podejrzliwie i rozejrzał się w poszukiwaniu Any z Rezą.
-Kochanie – pogłaskała go po policzku. – Oddychaj – poradziła. – Jestem w ciąży. Ciąża to nie choroba, fakt muszę na siebie uważać, ale przeginasz. Nie wiem jak Pati wytrzymała z tobą podczas noszenia dziewczynek – pokręciła głową.
-Patricia! – warknął i znowu się rozejrzał.
-Termin mam na grudzień i zapewniam cię, że właśnie wtedy narodzi się twój syn – zabrała mu sok. – A dziś się zrelaksuj – przytuliła się do niego i przymknęła oczy. – To nasze ostatnie wakacje tylko we dwoje.
-Morata! – zapiszczała gdzieś Ana, a po chwili jej blond głowa śmignęła obok nich. Alvaro Morata niósł ją na ramieniu i wcale nie przejmował się jej dzikim wrzaskiem.
-Kochanie – szepnął David. – My nigdy nie będziemy mieć wakacji tylko we dwoje.
Karim siedział na kanapie w towarzystwie śmiejącej się Helen.
-Masz wspaniałych znajomych – powiedziała do niego i po raz kolejny wybuchła śmiechem, gdy Ozil skończył opowiadać kawał.
-Taa… Kto by pomyślał, że ta Sowa jest taka zabawna – mruknął. Rozejrzał się czy w pobliżu nie ma Any z Rezą i objął Helen ramieniem. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego radośnie i ponownie spojrzała na Mesuta.
-Czym różni się długopis od trumny? – kontynuował swoje show Niemiec.
-Wkładem – warknął Karim, który znał wszystkie kawały kumpla na pamięć.
-Tak! – zaczął bić brawo. – Sto punktów dla Benzemki!
-Morata, Morata, by trzasnąć go w dupę szkoda nawet bata! – zapiszczała gdzieś Ana.
-Oszaleję – westchnął Karim.
Reza opuściła imprezę, gdy Alvaro pił z Canalesem zdrowie kotów, które mieli w przyszłości sobie kupić. Zapomnieli o fakcie, że obaj posiadali duże psy, gotowe zagryźć każdego kota, bez względu na jego wiek, rodzaj czy właściciela.
Usiadła na plaży i spojrzała na uśpione morze. Niewielu rzeczy była w życiu pewna. Nie wiedziała, gdzie będzie mieszkać, gdy skończą się ich wakacje. Nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek będzie pełnoetatowym pracownikiem Realu. Jej przyszłe życie stało pod znakiem zapytania, a jedynym punktem oparcia był On. Miłość jej życia, przed którą broniła się tyle lat, a która teraz była podstawą jej istnienia. Alvaro sprawiał, że oddychała i w ogóle dawała sobie ze wszystkim radę. Nie było im zawsze łatwo i cudownie. Dwa tak odmienne i silne charaktery co chwila się ze sobą ścierały, ale łączyło ich tak trwałe uczucie, że nic nie było w stanie ich rozdzielić… nawet Real, bo chociaż Vazquez tego nie wiedział (i planowała nie mówić mu tego tak długo jak się da), gotowa była rzucić ukochany klub, gdy tylko jej mąż będzie tego chciał.
-Hej, ślicznotko! – obok niej usadowił się Alexis Sanchez. Reza spojrzała na niego jak na stwora z obcej planety.
-Czego chcesz? – westchnęła.
-Popatrzeć na coś pięknego? Nie wolno mi? – uśmiechnął się niczym gwiazdor filmowy.
-Wolno, całe morze i niebo są twoje – syknęła i opadła na piasek.
-Nie interesuje mnie to. Wolę patrzeć na ciebie – pochylił się nad nią.
-Sanchez, ja mam męża i w dupie twoje zaloty – odparowała.
-Mąż nie mur… – zamruczał i położył jej dłoń na brzuchu.
-Uważaj, bo to koszulka Realu. Jeszcze poparzysz sobie łapsko – fuknęła i strąciła jego rękę.
-Dzięki mnie zapomnisz o świecie, o zmartwieniach – kusił i przysuwał się bliżej.
-A co? Nagle zamierzasz dokonać transformacji i stać się Alvaro? – prychnęła. – Stary, nie jesteś wróżką, choćbyś nie wiem jaką miał różdżkę – odepchnęła go i wstała. – Odwal się, Sanchez – pokazała mu środkowy palec i odeszła. Alexis położył się na piasku i spojrzał w gwiazdy.
-Będziesz moja, królowo – szepnął. Nie nawykł do porażek i zawsze dostawał co chciał. Wiedział, że tym razem będzie tak samo i Reza w końcu zmięknie. Przecież to tylko kobieta.

4. Nie opuszcza się czegoś co się kocha.

Alvaro nie skomentował wiadomości o imprezie, którą organizowała Reza z Aną. Wolał pójść popływać albo poserfować. Na jego szczęście Canales też dosyć szybko zwiał.
-One są straszne jak się zejdą! – pożalił się, gdy dryfowali na deskach, żeby złapać falę.
-Stary, znasz je od roku, no Rezę od dwóch lat… Ja ją znam od dziecka. Przywykłem – rozłożył ręce.
-Naprawdę? – zdziwił się. – A byłeś na realowej imprezie? To jest dopiero coś! – zapiszczał blondyn.
-Z Bartrą i Oriolem – pokiwał głową. – Ledwo pokończyliśmy piętnaście lat.
-Nie gadaj! – sapnął Canales. – I nic ci nie zrobili? Bo mnie po pierwszej bibie Villa ganiał z miotła…
-Nic, w końcu przyszliśmy z Rezą… – zamyślił się.
-Co? – zainteresował się Sergio.
-Na realowej imprezie pierwszy raz spałem z Rezą… W ogóle to był nasz pierwszy raz.
-No, to masz niezłe wspomnienia z tymi bibami… – mruknął. – A jak z Rezą? – olśniło go.
-Jakoś? Nie wiem, bo jej prawie nie ma, nie rozmawiamy… U takich ludzi jak my, którzy mają takie a nie inne temperamenty wszystko jest z fajerwerkami – westchnął.
-Ale będzie dobrze, nie? – spojrzał na niego niepewnie.
-Canales – zaśmiał się. – W życiu nie jestem pewien niczego. Jest tylko jeden wyjątek od tego: zawszę będę kochać Rezę. Przeszliśmy razem wiele i jeszcze więcej przed nami… Tak – warknął nagle. – Oszukała mnie nie pierwszy i nie ostatni raz, ale wiesz co? – pochylił się do niego i uśmiechnął cwanie. – Jej największe kłamstwo było najgorsze. Ustami mówiła, że mnie nie kocha, a oczy wyrażały wszystko. Skoro ten koszmar mamy za sobą, już nic nie jest nam straszne.
-Myślisz, że ze mną i Aną będzie podobnie? – zamyślił się.
-Nie wiem – wzruszył ramionami. – Niby Los Blancos, ale cholera wie co im tam w głowie siedzi. Lecimy! – wskoczył na deskę i poszusował po fali.

Tymczasem Ana z Rezą jak szalone kręciły się wśród pudełek z alkoholem i wnosiły je do kuchni.
-Na pewno zaprosiłyśmy wszystkich? – zastanawiała się Ana i po raz miliardowy przeglądała swoją listę kontaktów w telefonie, a potem to samo robiła z telefonem Rezy.
-Na pewno – odpowiedziała jej Lei, która rozglądała się wokoło. – Serio chcecie tu zaprosić wszystkich sławnych, którzy sa na Ibizie? – usiadła na krześle.
-Do wszystkich nie mamy numerów – zamyśliła się Ana.
-Benzema was udusi! – zawołał od progu Alvaro Morata.
-Nie pierwszy raz, MM – zaśmiała się Reza. – Wszystko gotowe?
-Tak jest, pani trener – powiedział z przyzwyczajenia, ale nikt nie zareagował oprócz Lei.
-Trener? – zdziwiła się. – Myślałam, że pracujesz w Espanyolu.
-Nie tylko – uśmiechnęła się niewinnie. – Real jest moim życiem. Nie byłoby mnie bez niego.
-Nie opuszcza się czegoś co się kocha – szepnęła Ana bawiąc się swoją szafirową zawieszką, którą dostała od Canalesa.
-Dokładnie! – zawołał Morata. – Spadam do Ines, widzimy się wieczorem o ile będziecie do tego czasu żyć – puścił im oczko i wyszedł.
-Jak mam się ubrać? – zamyśliła się Lei.
-Jak chcesz – odpowiedziała jej Ana i zaczęła rozstawiać plastikowe kubki.
-A wy? – zaciekawiła się.
-Standard – burknęła blondynka.
-Dresy – wyjaśniła Reza. – W naszym przypadku to najbezpieczniejsze. Ty jako żona Villi nie musisz.
-Dresy? – wzdrygnęła się.
-Lei – westchnęła Ana i spojrzała na nią. – Koteczku, my jesteśmy inne niż ty. Nas w każdej chwili mogą wrzucić do morza czy pod prysznic.
-Norma – wyszczerzyła się Reza.
Karim spodziewał się wielkich zakupów, więc od razu nie wszedł do domu. Ruszył na plażę a tam spotkał Alvaro z Sergio, którzy właśnie ciągnęli za sobą deski surfingowe.
-Gotowy na wstrząs? – zachichotał Canales.
-Uważaj, bo twoja dziewczyna skończy w morzu, a wiesz, że ten cykor nie umie pływać – warknął.
-Wiem, wiem – zatrzymali się na tarasie.
-Wchodzę – zdecydował Vazquez . Oparł deskę o ścianę i otworzył drzwi. W środku było pełno alkoholu i jedzenia. Wśród tego wszystkiego królował ogromny… konik na biegunach.
-Zajebię ją – wysyczał Benzema.
-Po co nam to? – zdziwił się Canales.
-Lwie, nie denerwuj się! – zapiszczała Ana. – To omyłkowe zamówienie! – schowała się za kanapą. – Chciałam takiego do rozbijania i zamówiło mi się nie to!
-Rodriguez! – wrzasnął i rzucił się na nią.
-Benzema nie pij dziś dużo, bo wiesz, że Mou może potem dostawać szału – powiedziała niosąca ogromne pudła Reza. Nie widziała nic oprócz swoich stóp. – Poza tym masz trzymać formę i nie przytyć. Wiesz jak ciężko jest trzymać formę i jak te durne ćwiczenia wkurzają ludzi, a ja naprawdę nie lubię stać nad wami i liczyć wam brzuszków. Karanka dziś do mnie dzwonił i wyśle ci zalecenia – nawijała dalej nieświadoma tego kto ją słucha. Alvaro ruszył w jej stronę i odebrał jej balast. Postawił puste pudła po piwach na podłogę i uważnie na nią spojrzał. – Maluszku – mruknęła i próbowała się uśmiechnąć.
-Ta… – syknął, odwrócił się na pięcie i ruszył na górę.
-Reza! – krzyczał od progu Morata. – Przyjechał facet z pizzerii!
-Idę – szepnęła patrząc jak Alvaro wbiega po schodach i znika za załomem korytarza. – Ana, zajmij się tym – burknęła i pobiegła za mężem. – Ej! – złapała go za łokieć, gdy wchodził do ich sypialni. – Maluszku? – spojrzała na niego z troską.
-Tak? – delikatnie wyswobodził rękę i poszedł w kierunku łazienki.
-Wszystko dobrze? – zaszła mu drogę.
-Nie, ale naprawdę chcesz o tym gadać przed imprezą? – objął ją lewą ręką w pasie, a prawą pogłaskał po policzku.
-Nie – pocałowała go delikatnie. – Ale nie złość się na mnie. Nie lubię tego, maluszku – pogłaskała go po nagim torsie.
-A ja nie lubię jak mnie okłamujesz, kochanie – pocałował ją w szyję, puścił i wszedł do łazienki. Reza westchnęła i usiadła na kanapie.
-Wydało się – mruknęła sama do siebie.
-LWIE!!! – piszczała na dole Ana. – Litości, okrutniku!

3. Każda laska jest do wyrwania.

David Villa siedział na ręczniku i z uwagą czytał etykietki kremów do opalania. Na leżaku obok niego spoczywał jego kumpel z drużyny, Alexis Sanchez. Niedaleko nich Alvaro Vazquez i Sergio Canales z uwagą lepili zamek z piasku.
-Który lepszy? – David pokazał kumplowi dwie tubki.
-Oba dobre – zsunął z nosa okulary i spojrzał na dwie damskie postaci przy samej linii wody. – Ale cuda – zagwizdał.
-Sanchez, nie śliń się – mruknął David, nadal pochłonięty czytaniem etykietek. – To tylko Ana z Rezą.
-Widzę… Vazquez, chętnie bym się z tobą zamienił – założył okulary na głowę. – Ciało ma boskie – westchnął na widok wychodzącej z wody Rezy. Dziewczyna odgarnęła na plecy mokre włosy i uśmiechnęła się szeroko do przyjaciółki.
-Nie wytrzymałabyś z nią – odezwał się Canales, który z precyzją lepił wieżyczkę.
-Ona nie widzi świata poza Vazquezem – dodał David. – Nie masz szans, stary.
-Ja? – oburzył się. – Jestem w stanie ją poderwać!
-Nigdy – pokręcił głową Sergio. – Towar nie do tknięcia. – Alvaro spojrzał na żonę i zaczął się poważnie zastanawiać.
-Zgadzam się – powiedział Karim, który właśnie wyszedł z wody. – Alvaro jest dla Rezy czymś tak naturalnym jak Real. Nie do zdarcia.
-Chcesz się założyć? – zerwał się Chilijczyk. Benzema spojrzał na niego z góry i wyciągnął rękę.
-O co?
-O twoje Ferrari!
-I twoje Porsche.
-Stoi! – uścisnęli sobie dłonie.
-Ten! – zawołał David i machnął ręką w której trzymał krem. Niechcący przeciął zakład. – Teraz mogę posmarować sobie nos – powiedział zadowolony.
-Sorry, Vazquez – powiedział Alexis. – Każda laska jest do wyrwania.
-Nie ta – mruknął Sergio, ale Alvaro nie powiedział nawet słowa. Zacisnął tylko zęby i wsypał piasku do różowej foremki. Próbował skupić się na budowli, nawet nie chciał wiedzieć skąd Canales wziął różową (!) foremkę.

Helen wycierała szklanki i cieszyła się z niewielkiego ruchu. Nie wiedzieć czemu pan Piti nie wypuszczał jej zza baru tylko sam śmigał między stolikami. Liczyła na mały flirt w trakcie wakacji, ale starszy pan skutecznie jej to uniemożliwiał. Jak miała kogoś poznać skoro pracowała od rana do nocy i przebywała głównie za barem albo na zapleczu?
-Panie Piti! – zawołał wysoki chłopak, który był u nich poprzedniego dnia.
-Karim! – uśmiechnął się starszy pan, który pojawił się dosłownie znikąd.
-Nie ma pan przypadkiem mojego portfela? Zgubiłem go i nie wiem gdzie – zrobił bezradną minkę.
-Pewnie, że mam. Siadaj, siadaj, Helen zaraz ci go przyniesie. Ja muszę się zdrzemnąć – puścił mu oczko. – Dziecinko, masz dziś wolne południe… A co tam! Ranek też! – powiedział do dziewczyny i poszedł na zaplecze.
-Proszę – Helen podała chłopakowi jego zgubę. – Napijesz się czegoś?
-Pewnie – usiadł przy barze i się rozejrzał. – Uwielbiam lokale otwarte w czasie sjesty – uśmiechnął się bo oprócz nich nikogo nie było.
-Właściwie to jest zamknięte, ale pan Piti bardzo cię lubi. Co podać?
-Sok pomarańczowy i przepraszam, że się nie przedstawiłem. Karim – wstał i wyciągnął rękę.
-Helen – uścisnęła ją i uśmiechnęła się delikatnie. – Proszę – podała mu szklankę.
-Dzięki. Mieszkasz na Ibizie? – zainteresował się.
-Chciałabym, w sumie pewnie każdy by chciał, ale nie. Pracuje tu tylko – wzruszyła ramionami.
-Torres! Natychmiast żądam odpowiedzi na pytanie! – krzyczało coś niedaleko ich.
-O nie – powiedzieli jednocześnie i spojrzeli na siebie zaskoczeni.
-Karim! – zawołała Ana, gdy tylko stanęła w drzwiach lokalu.
-Helen! – zawtórował jej Fernando.
-Mordy! – warknęła Reza i usiadła obok Benzemy. – Poproszę piwo – jęknęła. – Wykończą mnie – szepnęła do kumpla.
-Gdzie Vazquez? – spytał.
-Lepi zamki z piasku z Canalesem – odpowiedziała mu Ana. – Czy oni mają po dwa lata?
-Co tam słychać, kuzyneczko? – uśmiechnął się Nando do Helen.
-Jesteś jego rodziną? – Ana usiadła obok Rezy. – Moje kondolencje!
-Rodriguez! – warknął Torres. – Helen to kuzynka Olalli.
-Do usług – mruknęła i podała Rezie piwo.
-A to Ana, Reza i Karim – zaprezentował resztę.
-Ibiza to taka wielka wyspa, a wy non stop ciągacie się za mną – burknął Francuz.
-Bywa, lwie – wzruszyła ramionami Ana. – Lwie, zróbmy dziś imprezę – zaskomlała.
-Tak! – przytaknęła jej Reza.
-Dobra – rzucił im kartę kredytową. – Jest na niej limit. Tak kombinujcie, żeby nie przekroczyć – doradził. – Helen? – spojrzał na dziewczynę. – A może i ty wpadniesz? Sam słyszałem jak pan Piti mówił, że masz wolne – uśmiechnął się.
-Czemu nie? – pokiwała głową.
-Super – na serwetce nagryzmolił swój adres. – Ja spadam, muszę popływać – podał jej pięćdziesiąt euro i wstał. – Reszty nie trzeba – puścił jej oczko i wyszedł.
-Ile kosztował ten soczek? – Ana zainteresowała się nietkniętym napojem.
-Euro – mruknęła Helen.
-A to kozak – zamruczała i wsadziła w niego słomkę. – Dobry! – uśmiechnęła się szeroko.
Lei leżała na leżaku i delektowała się cieniem w którym była. Jej troskliwy mąż co chwila przestawiał parasol, żeby słońce za mocno na nią nie świeciło.
-… wtedy Alexis powiedział, że nawet Rezę da się poderwać i założył się z Benzemą o swoje samochody – relacjonował żonie dzisiejszy poranek.
-Co? – spojrzała na niego zaskoczona. – A co na to Alvaro?
-Właśnie nic! – ucieszył się Villa, że wyraziła zainteresowanie jego paplaniną. – Dziwne, co?
-Dziwne, dziwne… – pokiwała głową. – Myślę, że mu się nie uda… – urwała, bo w ich stronę szedł Alexis.
-Cześć, wam. Lei wyglądasz zabójczo – puścił jej oczko, a ona mimowolnie się uśmiechnęła.
-Dzięki – mruknęła.
-Wieczorem jest impreza u Benzemy. Wpadniecie?
-Tak, pewnie – odpowiedziała.
-To do zobaczenia! – pomachał im i odszedł.
-David! – Lei złapała go za rękę.
-Co? – przestraszył się.
-Może mu się udać! Trzeba coś zrobić, bo ich małżeństwo się rozpadnie! – wystraszyła się.
-Kochanie, są dorośli, a poza tym Vazquez o wszystkim wie – pocałował ją w usta.

2. Teściowa naprawdę nie jest mi potrzebna w wakacje!

David Villa z miną zbitego psa wpatrywał się w walizki stojące w przedpokoju.
-Naprawdę? – szepnął.
-David, kochanie? – Lei pogłaskała go po plecach. – Sam mi mówiłeś, że wakacje na Ibizie to tradycja, tak? Przypomnij sobie jak w tamtym roku było fantastycznie.
-Taaa… – westchnął. – Wkurwiona Ana, wredna Reza, pyskaty Morata, wydzwaniający Canales, zapity Guti, piszczący Torres… Fantastycznie – skrzywił się. – Do tego lasujący się Benzema…
-Jeśli nie chcesz na Ibizę to możemy jechać do mojej matki do San Francisco – wzięła się pod boki.
-Ibiza! – podskoczył jak rażony prądem. – Przecież mówiłem, że Ibiza! To tradycja i tam jest super! Dziewczynki lubią się kąpać, Ana się nimi cudownie zajmuje, ja się spieram z Rezą o piłkę, Torres tak uroczo popiskuje. Ibiza! Po co mieszać w to twoją mamę? Teściowa naprawdę nie jest mi potrzebna w wakacje! Ibiza! – pokiwał gorliwie głową i chwycił za walizki. Nim Lei zdążyła się roześmiać już stał przy taksówce.

Alvaro bez słowa pakował bagaże na wózek na lotnisku. Reza była tak pochłonięta pisaniem smsa, że prawie nie zwracała na niego uwagi.
-Jadę za dwa tygodnie do Lyonu – powiedział.
-Spoko – mruknęła.
-Chyba się na to zdecyduję – dodał i spojrzał na nią uważnie.
-Na ile? – nawet na niego nie zerknęła.
-Przynajmniej sezon.
-Spoko.
-Może dostaniesz tam robotę? Znasz francuski i masz dobre CV.
-Może…
-Mou na pewno wystawi ci jak najlepszą opinię.
-Raczej…
-Zwłaszcza po tym jak kłamałaś własnemu mężowi, któremu obiecywałaś szczerość przed Bogiem. Ale kto wie, może Realowi przysięgałaś wcześniej? – powiedział spokojnie.
-Nie wiem… – podrapała się po głowie i schowała telefon do kieszeni bluzy. – O której mamy samolot? – spytała nie bardzo świadoma swojej wcześniejszej rozmowy.
-Zaraz – warknął i ruszył przez terminal.
-Pojadę z tobą do Lyonu, co? – wzięła go pod rękę i pocałowała w policzek.
-Nie trzeba – warknął. – Może lepiej wybierz się wtedy do Madrytu, co?
-Ej! O co ci chodzi, co? – fuknęła i odsunęła się od niego.
-O nic, kochanie! – syknął. – Tylko rozmawiasz ze mną, ale jednocześnie piszesz smsa! Wcale mnie nie słuchasz!
-Słucham, ale mówiłam tylko Callejonowi, że ma odebrać z klubu zestaw ćwiczeń zanim pojedzie na urlop – mruknęła. – Czy to jakaś zbrodnia?
-Żadna, ale zastanów się nad wszystkim. Może powinnaś przysięgać komuś innemu, komuś z Realu? – warknął i podszedł do lady.
Reza została w miejscu i kompletnie nie miała pojęcia czemu jest taki zły. Jednak miała dziwne przeczucie, że mieszał w tym palce Canales, Bartra i Oriol. To po wyprawie z nimi jej mąż wrócił jakiś naburmuszony.
-Dorwę was, łajzy – syknęła i ruszyła do odprawy.
Ana Rodriguez stała na środku salonu z założonymi rękami na piersi.
-Chcę mieszkać z Rezą i będę z nią mieszkać. Chuj mnie obchodzi czy będziesz spał obok mnie czy nie! – wrzasnęła.
-Reza i Alvaro potrzebują samotności, przebywania razem sam na sam – powiedział i rozejrzał się czy aby wszystko zabrał.
-Canales! – jęknęła. – Oni nie są nami! Są małżeństwem, mieszkają razem prawie rok, są sami kiedy tylko chcą! – tupnęła nogą.
-To prawie jak my, tylko my nie mamy ślubu. Ana – objął ją w pasie. – Chcę przebywać z tobą cały czas i naprawdę nie potrzebuję do tego ani Rezy ani Alvaro – pocałował ją.
-Co zmalowałeś? – warknęła.
-Nic! – powiedział za szybko.
-Ciastku!
-Powiedziałem Vazquezowi, że Reza cały czas pracuje w Realu. Nie wiedziałem, że nie wie! – szepnął.
-Wiesz co jest najbardziej przerażające? – westchnęła. – Że zaczynasz przypominać mi Torresa. Zero mózgu w pewnych sytuacjach – odsunęła się i poszła do łazienki.
Karim wszedł do swojego ulubionego lokalu i usiadł przy barze.
-Benzema! – zawołał radośnie starszawy dziadek za ladą.
-Witam, panie Piti! Co tam słychać? – uścisnęli sobie dłonie.
-Stara bieda, Karimku. A u ciebie? Masz kogoś? – puścił mu oczko.
-Na noc? Całe tłumy – położył przed sobą portfel.
-Nie o to mi chodziło – fuknął.
-Wiem – skinął głową. – Nie mam. Muszę szukać, bo Ana Rodriguez, pamięta pan na pewno, ta szurnięta blondyneczka, która była ze mną rok temu, wymyśliła sobie, że za cztery lata zostaniemy rodzicami – roześmiał się.
-Wy? – spojrzał na niego podejrzliwie.
-Ona ze swoim chłopakiem, a ja z jakąś kobietką – wyjaśnił.
-Czyli masz cztery lata na poszukiwania… – zamyślił się i spojrzał na drzwi. – Helen! – podskoczył gwałtownie na widok wiotkiej szatynki, która wciągała wielką skrzynkę do lokalu. – Mówiłem, nie tykaj!
-Daj! – Karim z zerwał się z miejsca i odebrał jej ciężar. Z łatwością go podniósł i zaniósł na zaplecze.
-Dziękuję – odezwała się, gdy już usiadł na swoim miejscu.
-Nie ma problemu – machnął ręką i wtedy zaczął dzwonić jego telefon. – Tak? – odebrał i przymknął oczy. – Oddychaj, kocie – powiedział po francusku. – Wynająłem zajebistą willę, wszyscy się w niej zmieścimy…. Tak, Alvaro z Rezą o niej wiedzą… Co? – roześmiał się. – Co zrobił Canales? – przetarł dłonią twarz. – Vazquez zajebie Rezę i będziemy w żałobie, żadnych baletów przez minimum rok… Ratować, ratować, ale jak, kocie?… O, nie! Zapomnij! Ja się w to nie wpierdalam!… Bywaj, kocie! – rozłączył się. – Muszę, spadać, ale któregoś dnia zajrzę! – uśmiechnął się i wyszedł.
-Na pewno – pokiwał głową pan Piti i schował pod ladę portfel Francuza. – Biedak, zostawił! – westchnął i pokazał Helen „zgubę”.
-Trzeba mu oddać! – wybiegła przed lokal, ale za rogiem znikało właśnie czerwone Ferrari chłopaka.
-Sam wróci – uśmiechnął się łobuzersko starszy pan. – Wtedy dasz co trzeba, złotko.

1. Ja jej dam uczciwość małżeńską!

Karim Benzema leżał na białej kanapie w swojej willi i przyglądał się poczynaniom swojej przyjaciółki, złotowłosej Any Rodriguez. Siedziała na ławie przed nim i na kolanach trzymała kalendarz.
-Za cztery lata skończę studia – wymamrotała.
-Wow – mruknął i przełączył kanał.
-Za cztery lata mogę urodzić dziecko – dodała, a Karim wybuchł śmiechem.
-Masz tak napisane, kocie? – spytał i uśmiechnął się szelmowsko.
-Tak! – wysyczała. – Ty też w tym czasie coś spłodzisz! Moje dziecko, twoje i Rezy pójdzie to tej samiutkiej szkoły i tej samutkiej klasy i spróbuj się sprzeciwić! – powiedziała jednym tchem. – A w ogóle to się ciesz! Masz cztery lata na zapłodnienie kogoś i nie mówię tu o każdej dziwce!
W tym samym momencie trzasnęły drzwi wejściowe i do salonu wkroczyła Reza Gutierrez.
-Kaszana! – zakomunikowała i opadła na wolną kanapę.
-Co jest? – zainteresowała się Reza.
-Lyon chce kupić Alvaro… – burknęła.
-To dobry klub – zauważył Benzema. Brunetka zmierzyła go takim spojrzeniem, po którym powinien od razu paść trupem.
-Dobry czy nie? Kogo to obchodzi, Lyon? – syknęła. – To jest we Francji! To nie jest Primiera!
-To nie jest w Madrycie – zauważyła przytomnie Ana. – Nie pozwalam! – krzyknęła.
-Rodriguez, twoje zgody mój mąż ma w dupie. On nawet moje ma! – fuknęła. – Powiedział, że powinnam się cieszyć, że to Francja, a nie Anglia i się dogadam – dodała i założyła dłonie na piersi.
-To mu zabroń – wzruszył ramionami Karim. – Nie możesz?
-Alvaro to nie dmuchana lalka, którą dymasz! Ma własne zdanie! – powiedziała złośliwie.
-Kiedy wyjeżdżacie? – westchnęła ciężko Ana.
-Nie wiem, nic konkretnego nie ustalił. Zastanawia się – mruknęła i zaczęła się bawić troczkami od swojej szarej bluzy, na której na piersi oczywiście był herb Realu.
-Nie może jechać sam? – zdziwił się Benzema, a Ana zmierzyła go morderczym spojrzeniem.
-Lwie, widzę, że bzykanie przygodnych panienek ci nie służy – warknęła. – Nie można zostawić kogoś kogo się kocha nade wszystko tylko dlatego, że chce mieszkać w innym mieście niż ty! Zaciskasz zęby i jedziesz z nim. Zamykasz oczy i udajesz, że nie widzisz tego co ci się nie podoba. Jego szczęście ponad twoje!
-Dokładnie. To jest najwyraźniej moja zapłata za wszystkie lata uciekania od miłości. Banicja – przekręciła oczami.
-Moment! – syknęła Ana i przyłożyła telefon do ucha. – Tak… Nie… Raczej tak… Chyba… Nie  wiem… Villa, nie jestem telefonem zaufania! Nie wiem czy Lei zechce się opalać przed południem czy po południu i w dupie mam twoje kremy z filtrem!… Ty mutancie! Urodziły ci się już dwie córki i nie wiesz jak masz się zająć ciężarną żoną?… David… – jęknęła. – Ciąża to ciąża, bez względu na to co siedzi w środku! – dodała. – Żegnam cię, nie dzwoń do mnie, bo mam inne zmartwienia!… Reza wyprowadza się do Lyonu… – gwałtownie odsunęła telefon od ucha. – Przestań wrzeszczeć! To nie jest powód do radości! To tragedia!… Spierdalaj! – rozłączyła się.
-Pożałuje tego – syknęła Reza i zacisnęła pięści.
-Czyli o ile dobrze zrozumiałem w tym roku mamy zamieszkać w hotelu? – upewnił się Karim.
-Koniec z jachtem! – zamachała rękami Ana. – Mam serdecznie dość morza. Wakacje spędzę nad basenem i będę sobie wmawiać, że to Madryt a nie Walencja! – wysyczała.
-A nie Barcelona – dodała Reza i się wzdrygnęła.
-A ja pójdę na podryw z Ozilem – wyszczerzył się Benzema.
-Uważaj tylko, żeby nie natknąć się na Villę – zasugerowała Reza.
-Bo będzie walka kogucia Ozilka i kogucikiem Villa, bo kogucik Ozilek zasłonił słoneczko kokoszce Lei i kogucik Villa tego nie daruje! – dodała Ana i wszyscy wybuchli śmiechem.

Helen, 23-letnia studentka ekonomii z Madrytu, weszła do niewielkiej, ale bardzo przytulnej knajpki położonej niedaleko plaży na słonczej Ibizie.
-Dzień dobry, ja w sprawie pracy – zwróciła się do sympatycznego starszego pana za ladą.
-Real czy Barcelona? – spytał i spojrzał na nią uważnie.
-Słucham? – zdziwiła się.
-Galaktyczna czy Cules? – wytrzeszczył oczy.
-Wybaczy pan, ale chyba pomyliłam lokale – rozejrzała się bezradnie.
-Kibicujesz Realowi Madryt czy FC Barcelonie? – wyjaśnił.
-Oczywiście, że Realowi – prychnęła. – Urodziłam się w Madrycie, chodziłam do sportowej szkoły przy Realu.
-Ulubiony piłkarz? – podpytywał dalej.
-Iker Casillas, ale nie powiedziałabym, że ulubiony. Najbardziej podziwiany – sprostowała.
-Imię i nazwiska?
-Helen Veronica Martinez Dominguez – wyrecytowała. Starszy pan sięgnął pod ladę i wyjął jakieś papiery.
-Powiązania z futbolem?
-Kibic? – mruknęła.
-Kręcisz panno Martinez! – walnął ręką w ladę.
-Olalla Dominguez Liste, żona Fernando Torresa to moja kuzynka. Nasi dziadkowie to bracia – westchnęła.
-I tu cię mamy! – pstryknął palcami. – Masz – podsunął jej jakieś papiery. – Czytaj, podpisuj i na zaplecze, bo towar trzeba uporządkować – dodał i uśmiechnął się dobrotliwie.
Sergio Canales w towarzystwie Alvaro Vazqueza, Marca Bartry i Oriola Romeu, stali na moście Toledańskim w Madrycie.
Każdy z nich wyglądał jak burza gradowa i prawie się do siebie nie odzywali.
-Reza nie chce jechać do Lyonu – mruknął Alvaro i przejechał placem po szarej kamiennej balustradzie.
-Zdziwiłabym się jakby chciała – odezwał się Oriol. – Powiedziała ci, że nie pojedzie? – zerknął na niego.
-Nie. Burczała coś, że maluszku, a może nie jedźmy, co? Espanyol to dobry klub i przede wszystkim jest w Hiszpanii, ale jak zdecydujesz tak będzie – przytoczył słowa żony.
-Nie powie ci wprost, bo wie, że ci na tym zależy – westchnął Bartra. – Ten ślub zdziałał cuda. Reza momentalnie się uspokoiła, przestała fikać po klubach i siedzi grzecznie przy tobie – uśmiechnął się delikatnie.
-Przecież przed najważniejszymi meczami jest w Madrycie – przypomniał sobie Sergio.
-Odebrać Rezie Real to jak sobie zabronić grać – przekręcił oczami Oriol. – Jest szczęśliwa, bo udaje się jej wszystko pogodzić. Pracuje w Espanyolu, ma Alvaro i jednocześnie nigdy nie przestała być pracownikiem Realu.
-Co? – Alvaro drgnął gwałtownie. – Coś ty powiedział, Romeu? – warknął. – Nie przestała pracować z Realem? Nie zwolnili jej?! – zacisnął dłonie w pięści.
-Myślałem, że ci powiedziała… – szepnął Oriol.
-Nie powiedziała! Wy wszyscy wiedzieliście? – popatrzył po kumplach. – Canales! – walnął pięścią w balustradę, a blondyn podskoczył przestraszony.
-No co? Przecież przyjeżdża do Madrytu. Razem z moją Aną, nie? Reza trenuje z Mou, a Ana zabawia resztę swoją osobą – uśmiechnął się na wspomnienie dziewczyny.
-Jak to trenuje?! Canales, jak trenuje?! – wrzasnął Alvaro. – Przecież jest zatrudniona w Espanyolu! – wkurzył się.
-Ale w Realu też. Mou i zarząd wyrazili na to zgodę. W Espanyolu jest ciągle, a w Realu minimum raz w miesiącu albo przed ważnymi meczami i Ligą Mistrzów… – zamarł. – Naprawdę ci nie powiedziała? – szepnął.
-Nie, kurwa! Powiedziała wszystko i teraz sobie z ciebie robię jaja, bo mi się, kurwa, nudzi! – warknął, a Barta się roześmiał.
-Brzmisz zupełnie jak Reza i Ana w stanie furii – rechotał. – Już masz coś z Los Blancos, ty się stary zastanów nad Realem.
-Pożałuje tego, oszukaniec jeden! Ja jej dam uczciwość małżeńską! – zacisnął pięści Alvaro całkowicie ignorując słowa kumpla. – Canales, nie żeń się tak długo jak to możliwe. Wolna Los Blancos nie jest tak bezczelna jak zaobrączkowana Los Blancos. Zapomniała mi powiedzieć, że nadal pracuje w Realu! Wyobrażacie to sobie?! A to zmora jedna!  – syknął.
-Madrycka czarownica – podsumował Bartra.
-Królewska – poprawił Sergio.
-Już ja jej dam zostanie w Hiszpanii – burknął Alvaro i wyjął z kieszeni telefon. – Pożałuje tego – oczy błysnęły mu złowrogo. – Do zobaczenia! – machnął ręką i ruszył w kierunku stacji metra.
-Co on jej zrobi? – wyszeptał Canales.
-Nic – rozłożył ręce Oriol.
-Tylko się wyprowadzi – dodał Marc.
-Reza poświęciła do niego wszystko, a przynajmniej tak mu bajerowała. Teraz się wydało i dopiero teraz poświęci wszystko. Lyon powita ją z otwartymi ramionami – mruknął Oriol.
-Ale przed nami jeszcze wakacje, będzie rzeź na żywo – wzdrygnął się Sergio.
David Villa leżał przytulony do swojej żony i z czułością głaskał jej zaokrąglony brzuszek.
-Mały Villa będzie grał z tatusiem Villą w piłkę i będziemy się świetnie bawić – przemawiał czule. – Jak na Ville przystało.
-Villa! – wydarł się z głębi domu Marc Bartra. – Olaya zjada twój ostatni jogurt! To jest skandal! Ona jest jeszcze gorsza niż Ana, a nie jest z Madrytu!
-Nie dam! – zapiszczało dziecko.
-Jak damy dziecku imię Bartry to nie urośnie na nikogo mądrego – szepnął.
-Urośnie – Lei pogłaskała go po policzku. – Poza tym obiecałam mu po naszym ślubie.
-Niech Reza z Alvaro nadają swoim dzieciom jego imię! – burknął.
-David, postanowiłam i koniec – burknęła. – Marc Villa Messter. Możesz mu dać drugie imię, ale nie chcesz.
-Kochanie… – jęknął.
-Nie, Villa! – sprzeciwiła się kategorycznie.
-Ty też spędzasz za dużo czasu z tymi madryckimi czarownicami – westchnął. – Z nimi też nie mam co dyskutować.

wstep

 Wakacje 2012
w wykonaniu kilku piłkarzy i ich lepszych (a na pewno piękniejszych) połówek…

czyli,jak zamiast relaksu dostać zawału…

… Reza Gutierrez koniecznie chce mieszkać w Madrycie, dość z Barceloną!
… Alvaro Vazquez chce przejść do większego klubu, niekoniecznie w Hiszpanii.
… Ana Rodriguez ma dość morza i Walencji, chce Madrytu!
… Sergio Canales ma rok kontraktu z Valencią i chce grać.
… Karim Benzema chce spędzić najlepsze wakacje swego życia.
… Helen Martinez chce zarobić dużo pieniędzy i potem odpocząć.
… Lei Meester chce relaksu i czasu z mężem.
… David Villa chce, żeby jego syn jak najszybciej opuścił łono żony i najlepiej był tak duży, żeby już mógł grać z ojcem w piłkę!