Fernando Torres usiadł
na tarasie letniego domku swojego przyjaciela, Davida Villi. Właściciel
posiadłości właśnie wychodził przez szklane drzwi, a w rękach trzymał
butelki z piwem. Rozejrzał się nerwowo zanim podał jedną kumplowi.
-Co tak patrzysz? – zaciekawił się blondas. – Dziewczyny idą? – wystraszył się i schował piwo za siebie.
-Nie,
patrzę czy nikt nam nie robi zdjęć – usiadł na leżaku. – Olalla by nam
dała, picie przed południem. – Otworzył butelkę i pociągnął porządny
łyk.
-Śmierć na miejscu – pokiwał głową Nando i też się napił. – Na kiedy masz termin?
-Termin? – zdziwił się Villa.
-No, kiedy rodzisz?
-Rodzę? – David złapał się za brzuch i wyglądał na naprawdę przerażonego.
-Nie ty, tłumoku – westchnęła Ana, która właśnie weszła na taras od strony plaży. – Lei – dodała.
-Na grudzień – wyszczerzył się brunet.
-Jesteś pewien, że chłopak? – drążył temat Torres, kiedy Ana weszła do domu po swoje piwo.
-Jestem – David wypiął dumnie pierś.
-Sra – burknęła Ana i usiadła na balustradzie.
-Canales nic nie powie, że pijesz przed południem? – Nando zmienił zestaw pytań.
-Canales? – prychnęła. – Mój Ciastek?
-Co znowu zrobiłaś?! – fuknął David.
-Canales
właśnie uspokaja Vazqueza, który pokłócił się z Rezą. Jest tak
poważnie, że Rezy nigdzie nie ma, a Vazquez się wścieka. A Ciastek
stwierdził, że ich wojna to jego wina i ich godzi. Ubiegam twoje
pytanie, blondyneczko, tak jego wina, bo to on chlapnął Alvaro, że Reza
dalej pracuje w Realu. – Otworzyła piwo i za jednym zamachem opróżniła
je do połowy. – Te wakacje to masakra.
-Villa, co robisz jak to
będzie dziewczynka? Wiesz, masz tendencje do żeńskiego rozmnażania –
powiedział jakby nigdy nic Nando, a David wytrzeszczył oczy w
przerażeniu.
-Boże, miej mnie w swojej opiece – szepnęła Ana i zeskoczyła z balustrady z zamiarem odmaszerowania.
-Bóg cię nie zechce! Żyjesz w grzechu! – zaświergotał Nando.
-Sam nie jesteś lepszy. Villa ty też! – burknęła i sobie poszła.
-Stary, co ja zrobię jak to będzie dziewczynka? – wyszeptał David.
-Cicho, podmienimy w szpitalu – Torres puścił mu oczko. – Lei się nie kapnie.
-Tylko
nie bierz czarnego. Nie chcę czarnego dziecka – wzdrygnął się. – Poza
tym jak ja to dziennikarzom wytłumaczę?! – przez chwilę patrzyli na
siebie a potem na oddalającą się Anę.
-Nasze głupie gadki to jej wina, wiesz? – szepnął Nando.
-Madrycka czarownica!
Reza usiadła na brzegu morza i schowała twarz w dłoniach. Miała tego
dość, tej ciągłej walki z Alvaro. Najgorsze było to, że miała
świadomość, że żadne nie ustąpi. Nie chciała się poddać, nie umiała
zrezygnować z czegoś co tak kocha…
-Hej, mogę poprzeszkadzać? – usłyszała obok.
-Alexis, daj mi święty spokój! – fuknęła.
-Chciałem cię przeprosić – usiadł przy niej. – Zachowałem się jak frajer.
-Oj, nie zaprzeczę – wyprostowała się. – Wódka? – wskazała na jego rękę, w której trzymał butelkę.
-I zapojka! – powiedział zadowolony pokazując karton z sokiem. – Na zgodę.
-Dawaj – wypiła porządny łyk najpierw wódki potem soku. – Za szczęście – otarła usta wierzchem dłoni.
-Szczęście? – zdziwił się i też zrobił to co ona.
-Ostatnio mi go brakuje – znowu się napiła.
-Czemu? – teraz on chlapnął kolejkę.
-Kochasz coś tak mocno, że poświęciłeś dla tego praktycznie wszystko? – mruknęła.
-Tak, piłkę – pokiwał głową.
-U mnie kiedyś to była piłka, po wypadku to Real.
-To małżeństwo z Vazquezem jakoś nie po drodze…
-Oj, żebyś wiedział, że nie – wypiła.
-To skąd ten ślub? – zaciekawił się.
-Bo
miłość do niego jest silniejsza niż miłość do Realu – opadła na piasek.
– Chcę mieć i to i to, ale to jak magnesy o innych biegunach…
-Może nie możesz mieć wszystkiego – położył się obok niej.
-Alexis… – westchnęła. – Nie jestem gotowa zrezygnować z Realu.
-To może nie rezygnuj z Realu… – powiedział cicho, a dziewczyna nie odpowiedziała. – Może to Real jest twoim przeznaczeniem…
Benzema podjechał swoim wypasionym samochodem pod lokal pana Pitiego. Z czułością pogłaskał kierownicę.
-Reza,
nie przegraj – szepnął i wysiadł. Nigdy nie wierzył w miłość do końca
życia, na związki Any czy Rezy patrzył z przymrużeniem oka. Najlepszym
dowodem na to, że miłość trwa chwile był David Villa czy Cristiano. On
sam też zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. Tylko ostatnio napatrzył się
na uśmiechnięta facjatę Any i pomyślał, że może i on spróbuje
szczęścia. Co mu szkodzi?
-Odwal się! – usłyszał głos Helen za rogiem
i od razu się tam skierował. Jakiś koleś próbował się do niej dobierać,
a dziewczyna była zupełnie bezbronna. Niewiele myśląc przywalił mu i
zasłonił ją swoim ciałem.
-Oj… – sapnął napastnik, który był pijany jak bela.
-Coś ty zrobił?! – warknęła Helen i kucnęła przy pobitym. Karim zdziwił się niepomiernie.
-Ja? To on pchał łapy, gdzie nie powinien! – fuknął.
-To mój były! Rob, nic ci nie jest? – zwróciła się do poszkodowanego.
-Były? – powtórzył jak echo Benzema.
-Były!
Chce, żebym do niego wróciła, ale z tego wszystkiego przepił wszystko i
teraz nie ma jak wrócić do Madrytu – westchnęła. – A na dodatek ma
jeszcze obitą mordę! Możesz być z siebie dumny!
-Załatwię to – jednym
sprawnym ruchem podniósł kolesia i oparł o ścianę. – Zapłacę za jego
bilet, niech tylko stąd spierdala. – Po jego słowach oczy dziewczyny
rozbłysły niebezpiecznie.
-Nie kupisz wszystkiego, wiesz? Pieniądze
to tylko środek do szczęścia, ale chyba o tym nie wiesz! – zdenerwowała
się i wyjęła coś z kieszeni. – Masz – podała mu dwa banknoty. – Nie
potrzebuję twoich wysokich napiwków. Dam sobie radę w życiu – objęła
swojego byłego i poszła z nim uliczką, by po chwili zniknąć za rogiem.
Wściekły
Benzema wrócił do swojego domu. Był tak zły, że aż go nosiło! Jak jakaś
baba mogła nie chcieć jego kasy! To nie możliwe, niedorzeczne i aż
śmieszne!
Na tarasie siedziała Ana i wpatrywała się w Sergio i Alvaro, którzy pływali w morzu.
-Jak
ty chcesz zajść w ciążę jak on nawet nie potrafi zdecydować się na
ślub? – warknął. – Znając jego tempo do wyznawania uczuć to zajmie mu to
więcej lat niż przypuszczasz.
-Ale mam go chociaż jednego i stałego.
Nie puszczam się na lewo i prawo z pierwszymi lepszymi kurwami, które
przed tobą miały kogo popadnie i chuj wie jakie choroby przechodziły.
Nie każdy lubi takie ryzykowne atrakcje – odcięła się. – Kasa to nie
wszystko, kocie! – zdenerwowała się. Przed dalszą wojną uchroniło ich
przybycie Villi, który słyszał ich wymianę zdań.
-Lei jest cudowna – oznajmił na wstępie i usadowił się na fotelu. – Czuła, troskliwa, chodzący ideał – uśmiechnął się słodko.
-Tak?
– sapnęła wściekła Ana, którą tak zdenerwował Benzema, że jest gotowa
wyżyć się na Bogu ducha winnym Davidzie. – Jeszcze nie tak dawno to samo
mówiłeś o Pati. Za kilka lat zostawisz Lei tak samo jak pierwszą żonę! A
my będziemy słuchać jaka to ta nowa jest boska, cudna i idealna! –
burknęła.
-Powinieneś być stały w uczuciach skoro chcesz zakładać rodzinę. Dzieci to nie przelewki – dodał Benzema.
-Skąd ty to możesz wiedzieć, co? – Davidowi skoczyło ciśnienie. – Nie masz dzieci.
-Właśnie
dlatego ich nie ma, bo nie jest w pełni pewien tego co czuje do swojej
obecnej laski! – Ana stanęła w obronie Karima. – Żeby się rozmnażać
trzeba mieć poukładane pod kopułą.
-Właśnie! – mruknął Benzema i ku ogromnemu zdumieniu Villi Ana wzięła go pod ramię i poszli do domu.
-To
normalne – odezwał się mokry Canales. – Mogą się ze sobią kłócić,
walczyć a nawet bić, ale niech ktoś coś złego powie na drugie i wskoczą
za sobą w ogień.
-Nie przejmuj się ich gadkami – poklepał go po ramieniu Alvaro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz