6. Nie robisz mi łaski, że ze mną jesteś.

Ana wyszła z domu skoro świt i poszła posiedzieć na plaży. Zostawiła na stoliku nocnym kilka tabletek na ból głowy i szklankę wody. Wiedziała, że Sergio będzie tego potrzebował i nawet nie wiedział jak bardzo.
Kilka godzin późnej skacowany Vazquez przyczłapał do kuchni, gdzie siedział już Canales.
-Umieram, amigo – wyszeptał Sergio.
-Nie pierdol – warknął Katalończyk.
-Co z tym twoim Lyonem? – podsunął mu szklankę z jakimś sokiem.
-Nie wiem – wzruszył ramionami. – Nie wiem czy mam prawo decydować za Rezę.
-Przypomnieć ci, że rok pracowała w Realu? – syknął.
-Przypomnieć ci, że pozwoliłem Sanchezowi ją zarywać? – fuknął. – Wojny między nami nie kończą się dobrze, stary – jęknął. – Żadna nie skończyła się dobrze.
Reza szła deptakiem, a obok niej kroczył zajadający lody, Aitor Gutierrez, jej ukochany bratanek.
-Zamieszkasz w Madrycie? – spytał, a on cicho westchnęła.
-Nie – objęła go ramieniem. – Alvaro przenosi się do Lyonu.
-Musi? – zrobił smutna minkę.
-Gorzej… Chce – pokręciła głową. – Chyba się dowiedział, że pracuję w Realu.
-Mówiłem, że powinnaś mu powiedzieć. Mou zawsze powtarza, że intryga to intryga, ale najlepsza jest taka z najmniejszą ilością kłamstw.
-Za często z nim przebywasz – syknęła. – Poza tym mnie mówił to samo tylko teraz jest za późno. Vazquez się wściekł i przyjmie robotę nawet w Australii.
-O nie! – jęknął Aitor. – To za daleko. Będę tęsknił – przytulił się do niej.
-Ja też, ale nie mamy nic do gadania, skarbie. Nie chcę popełnić swoich dawnych błędów i zamierzam z nim być zawsze. Nie ważne jaką cenę będę musiała za to zapłacić. Alvaro to sens mojego życia.
Karim usiadł na kanapie w swoim wynajętym domu i spojrzał na leżącą na dywanie Anę. Wszędzie wokół pełno było pustych butelek, kubków, piachu…
-Sprzątasz to, wiesz? – syknął.
-Lwie – ziewnęła i wyciągnęła rękę, a on ją podniósł. – Zostawiłam na to odpowiednie środki – ziewnęła.
-Jak reszta? – przymknął oczy.
-Vazquez z Canalesem poszli serfować, Reza polazła gdzieś z samego rana, Villa martwi się, że mały Marc się przemęczył bibą, a Lei ma go w dupie.
-Serio tak powiedziała? – zdziwił się.
-Pewnie, że nie – znowu ziewnęła. – Ja tak mówię, bo to właściwie oddaje to co ona czuje, ale nie chce się do tego przyznać. David jest wkurwiający i upierdliwy, tylko go wsadzić w kapsułę i wysłać na orbitę.
-Wzajemnie, kocie – poczochrał jej włosy.
-Pierdol się, lwie – warknęła, ale przeciwnie do swoich słów, przytuliła się do niego, zamknęła oczy.
-Idę, smarku – wstał i poprawił ubranie.
-Beze mnie? – oburzyła się.
-Nawet nie próbuj za mną leźć! – warknął i wyszedł. Skierował się do lokalu pana Pitiego i usiadł za barem. Na jego widok Helen od razu się uśmiechnęła.
-Co panu podać? – pochyliła się do niego.
-Sok – puścił jej oczko.
-Przepraszam! Możemy złożyć zamówienie? – krzyknął ktoś z głębi sali.
-Daj mi seku… – zaczęła dziewczyna, ale jak spod ziemi wyskoczył pan Piti i popędził do machającego ręką chłopaka. – Albo i nie – dodała nieco zdziwiona.
-Sam się tym zajmę – zakomunikował jej pan Piti niosąc kartkę z zamówieniem. – Dziś obsługujesz bar – pokiwał głową. – Tam są wolne stoliki! – krzyknął do kogoś kto chciał usiąść obok Karima. Helen zasłoniła usta dłonią, bo ciężko było jej nie wybuchnąć śmiechem.
-Proszę – podała Francuzowi szklankę.
-Dzięki – upił łyk. – Jak się wczoraj bawiłaś?
-Bardzo dobrze. Masz świetnych przyjaciół – uśmiechnęła się radośnie.
-Strasznie – syknął. – A nie miałabyś ochoty przekonać się czy sam jestem równie świetny? – zawachlował zabawnie rzęsami.
-Może – oparła brodę na dłoniach.
-Dziś? O dwudziestej? – kuł żelazo póki gorące.
-Dziś o dwudziestej – przytaknęła.
-Będę na ciebie czekał. Dziękuję – wstał rzucając na blat jakiś banknot. – Cześć! – machnął ręką i wyszedł. Helen zerknęła na to co zostawił i westchnęła.
-Sto euro, niezły napiwek – mruknęła sama do siebie.
Zmęczona całodziennym łażeniem po Ibizie Reza, opadła na kanapę obok Alvaro.
-Byłam dziś z Aitorem – mruknęła i oparła się o alvarowe ramię.
-I co u niego? – spytał, ale nadal wpatrywał się w telewizor i oglądał film.
-W porządku. Tęskni za mną, ja za nim też. Kiedyś spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę, mecze, treningi… Uczyłam go wszystkiego co sama potrafię. Aitor jest częścią Realu Madryt – westchnęła. – Krew z mojej krwi – uśmiechnęła się smutno.
-Więc będzie tą częścią do końca życia.
-Będzie. Odległość nie sprawi, że nadal nie będę go uczyć.
-Poradziłaś sobie mieszkając w Barcelonie, dasz radę z Lyonem. Chociaż nie wiem czy powinnaś mówić, że mieszkasz w Barcelonie czy Lyonie. Bardziej, że mieszkasz i pracujesz w Madrycie, a reszta to dojazdówki do mnie – warknął.
-Nie mów tak – fuknęła.
-A co mam mówić?! – zerwał się. – Reza! Mam jakieś cholerne deja-vi! Z tą różnicą, że doszłaś do wniosku, że jednak chcesz ze mną być. Jednak Real nadal jest na pierwszym miejscu!
-Wcale nie! – wstała. – Jakby był to nie byłabym z tobą!
-Nie robisz mi łaski, że ze mną jesteś – powiedział bardzo spokojnie. – Nikt nas nie zmusza do tego, żeby razem żyć. Robisz to z własnej woli, ale ja nie będę rywalizował z tobą o Real. Okłamałaś mnie. Pracujesz w Realu od roku, a mnie mówiłaś, że zrezygnowałaś.
-Zezłościłbyś się, a ja potrzebowałam większego wyzwania niż Espanyol – warknęła.
-Większego? Klub który lawiruje przez cały sezon po tabeli to mało? Trzeba było iść do jakiegoś trzecioligowca i wciągnąć do do Primiera Division! Może wtedy miałabyś wyzwanie godne siebie! – krzyknął.
-Przestań! – syknęła. – Nie pracuję w Espanyolu, bo muszę, ale chcę! Robię to dla ciebie i jest mi z tym dobrze. Zrozum, że Real to moje życie, wychowałam się w nim i nie odetnę się od niego tak po prostu!
-Nie musisz się od niego odcinać, Reza – westchnął. – Tylko bądź ze mną szczera – dodał.
-Szczera? Na wzmiankę o Realu zaraz się jeżysz! – syknęła.
-Bo nawet na durnych wakacjach więcej czasu spędzasz z innymi ludźmi niż własnym mężem!
-Bo inni ludzie nie mają do mnie pretensji o wszystko – odwróciła się na pięcie i wyszła przez tarasowe drzwi. Była tak wściekła, że mogłaby zamordować każdego kto nawinie się jej pod rękę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz