12. Ana, pływanie i Morata. Dobre sobie.

Ana leżała mokra na plaży. Woda do niej nie sięgała, ale to nie był powód, żeby blondynka nie szarpała się jak szalona. Próbowała wstać, ale dzięki temu, że była tak pomysłowa i założyła trzy kapoki teraz nie mogła. Wołała Karima, ale Francuz albo jej nie słyszał albo udawał, że nie słyszy.
-I co teraz, czarownico? - zapiał stojący nad nią Fabregas, sprawca jej upadku.
-Czekaj, niech tylko wstanę! - zamachała wściekle nogami.
-Zaraz będzie przypływ i popłyniesz cię do Madrytu - chichotał z uciechy.
-Ty! - warknęło coś za nim. - Żebym ja cie do Barcelony nie wywiał - powiedział groźnie Alvaro Morata. Fabregas wyglądał przy nim jak pryszcz, z czego napastnik Realu Madryt Castilla doskonale zdawał sobie sprawę.
-Za Królewskie się bierzesz, bo twoja laska wymiękła? - dodał Joselu.
-Alvarek! - zapiszczała Ana. Brunet złapał ją za kapok z przodu i bez problemu przywrócił do pozycji pionowej. - A teraz cię zgładzę! - wyciągnęła ręce w stronę Fabregasa, ale Joselu złapał ją za zapięcie z boku.
-Luz, Królewno - mruknął.
-To wpierdolę Benzemie! - zmieniła kurs i wystartowała w kierunku Francuza. Morata machnął ręką i wskoczył do wody. Joselu pogroził palcem Fabregasowi i poszedł za przykładem kumpla.
-Cześć - uśmiechnął się Mesut do blondynki.
-Nie denerwuj mnie! - warknęła. - Lwie, musimy pogadać! - zdjęła kapoki i usiadła mu na brzuchu.
-O czym? - sapnął. - Że od picia przytyłaś. Wiesz, że alkohol tuczy?
-Widzę, dajesz mi przykład! - wbiła mu palca między żebra. - Masz iść do Helen i zacząć zachowywać się jak człowiek, a nie szympans!
-Weź - warknął.
-To normalna dziewczyna, kocie! Nie leci na twoja kasę, popularność czy wypasione samochody! To ty schrzaniłeś, bo chcesz forsą wszystko załatwić! W dupę wsadź sobie te swoje miliony, upośledzony zwierzu!
-Kocie - syknął. - To nie moja wina.
-Pewnie. Pogadamy inaczej - wstała i zanim się zorientował zabrała mu kluczyki do samochodu i pognała na parking.
-Zabije ją kiedyś - szepnął.

Ana tymczasem udała się do lokalu pana Pitiego.
-Helen! - wysapała, gdy usiadła przy barze. - Słuchaj! Musisz wybaczyć Karimowi!
-Co? - mruknęła zdziwiona brunetka.
-Benzema to cudowny facet. Tylko czasem zachowuje się jak palant. Kocham go jak brata, zawsze mogę na niego liczyć, ale kasa czasem mu przewraca pod kopułą.
-Zauważyłam - syknęła.
-On nigdy nie miał dziewczyny, która nie leci na jego forsę. Wbił sobie do tej wygolonej czachy, że pieniędzmi załatwi wszystko i do tej pory mu się udawało... Co prawda mnie pozyskał inaczej, ale zaufaj mi - chwyciła ją za rękę. - Serce ma we właściwym miejscu, Helen - szepnęła.
-Nie rozumiem czego ode mnie chcesz - mruknęła.
-Daj mu szansę. Postara się już nie być takim fiutem - wcisnęła jej do ręki kluczyki. - A jak będzie pytał o mnie to powiedź, że idę do Moraty, bo ma mnie nauczyć pływać - ruszyła do drzwi.
-Pływać? - powtórzyła.
-W napojach alkoholowych - wyszczerzyła zęby. - Pa! - pomachała jej i wyszła.

Karim był wściekły. Wściekły do granic. Nie wiedzieć czemu dostał wiadomość od Joselu, że jego samochód stoi pod lokalem pana Pitiego, a kluczyki są w środku. Jak dorwie Anę to rozerwie ją na strzępy.
-Gdzie ona jest?! - warknął.
-Kto? - spytała Helen wyłaniając się zza baru. Widok dziewczyny nieco spowolnił Benzemę.
-Ana - mruknął.
-Powiedziała, że idzie do Moraty nauczyć się pływać - odparła.
-Co? - szepnął i nie wiedział co ma zrobić najpierw. Zostawić samochód i lecieć Anie na ratunek czy zamienić z Helen dwa słowa i dopiero lecieć na ratunek. Bo to, że Rodriguez będzie potrzebować ratunku było pewne. Ana, pływanie i Morata. Dobre sobie.
-W alkoholu - dodała.
-Zabije ją - sapnął i usiadł. - Co za kreatura - szepnął i zacisnął pięści.
-A to coś złego, że poszła z Moratą pić?
-Oczywiście - spojrzał jej w oczy. - Bo Ana nie umie ani pic ani pływać. W tamtym roku jak wynajęliśmy jacht kazała mi go unieruchomić, bo jak się buja to ona nie może spać. Do tego Morata najchętniej wrzuciłby ją do wody i sznurkiem owiązał w pasie, żeby
się nie utopiła jak przestanie się zabawnie szamotać.
-Ale oni mają pary, tak? - podała mu szklankę soku.
-Mają. Canales śmiga na desce z Vazquezem, a Ines ma sesje zdjęciową w Mediolanie. Nie myślmy o tym - wziął głęboki oddech. - Helen, muszę cię przeprosić. Zachowałem się jak pajac, który wpycha kasę gdzie tylko się da.
-Nie da się ukryć - uśmiechnęła się.
-Prawda jest taka, że nie spotkałem tak wspaniałej dziewczyny jak ty. Czasem nie wiem jak mam się zachować - skrzywił się delikatnie.
-Karim - wzięła go za rękę. - Bądź sobą. To jak martwisz się o Anę jest naprawdę słodkie i szczere. Podobasz mi się taki - zarumieniła się.
-Naprawdę - pochylił się do niej.
-Tak - pogłaskała go po policzku i pocałowała.

David Villa siedział na piasku przy leżaku Lei. Jego żona uśmiechała się do niego czule. Obok siedziała Reza z Alvaro i chcąc nie chcąc przysłuchiwali się mądrościom napastnika FC Barcelony.
-Kochanie? - brunet pogłaskał Lei po zaokrąglonym brzuchu. - A jeśli to będzie dziewczynka? - szepnął.
-Ma być chłopiec. Lekarz nam tak powiedział - odparła łagodnie.
-Ale jak będzie córka? - nie dawał za wygraną.
-Ale będzie syn. Marc - przymknęła oczy.
-Czemu mamy dawać naszemu synowi imię Bartry? - jęknął. Reza zachichotała w ramię Alvaro.
-Bo zorganizował nam ślub - przypomniała mu. - Miałeś połamaną nogę, byłeś smutny a Marc bez najmniejszego problemu ściągnął księdza, który nas połączył.
-Bartra ma wprawę - mruknął Vazquez, na co Villa zmierzył go morderczym spojrzeniem.
-Ale ja nie chcę Marc - burknął.
-Ale ja chcę. Jeśli nasz syn będzie miał na imię Marc będę szczęśliwa. A jak będę szczęśliwa to on będzie się dobrze rozwijał, wiesz?
-Tak? To niech będzie Marc! - zgodził się błyskawicznie.

Wieczorem Alvaro Vazquez usiadł na tarasie ich wakacyjnego domu. Na plaży Karim rozpalił ognisko i siedząc na kocu rozmawiał o czymś z Helen. Mesut leżał na plecach i opowiadał coś Joselu machając przy tym rękami. Reza siedziała między MM i Canalesem. Sergio mówił coś cicho, bo wszyscy byli do niego pochyleni. Villa z Lei spacerowali brzegiem plaży trzymając się za ręce. Sielanka.
-Alvaro? - obok niego stanęła Ana.
-Hmm? - mruknął i usiadł na fotelu. Blondynka zajęła drugi i podkuliła kolana.
-Skąd wiedziałeś, że czas się oświadczyć? - wypaliła.
-Nie miałem innego pomysłu jak zatrzymać przy sobie Rezę - uśmiechnął się delikatnie. - Postawiłem wszystko na jedną kartę i chwilowo wygrałem.
-Chwilowo?
-Tak - westchnął ciężko. - Przez cały rok myślałem, że mieszka ze mną i pracuje w Espanyolu. A okazało się, że była na Ligę Mistrzów zatrudniona w Realu.
-Sorry, Vazquez - rozłożyła ręce. - Ale jeśli spodziewałeś się, że Reza od tak - pstryknęła palcami. - zostawi Real to jesteś głupi. Reza to Real. Odkąd pamiętam - pokiwała głową. - Możesz z tym walczyć, ale ostrzegam: jeśli w swoim mniemaniu wygrasz, bo odciągniesz ją od klubu to jednocześnie przegrasz. Reza bez Realu to nie Reza. To jakaś laska. Wygrać możesz tylko jak ona będzie szczęśliwa. Słyszałam, że Atletico Madryt szuka napastnika. Możesz mieszkać w stolicy, nikt nie każe ci być Królewskim.
-Ana? - uśmiechnął się pod nosem. - Nie myślałaś o tym, żeby zostać psychologiem?
-Psychologiem? - prychnęła. - I tak mam za dużo jęczenia na głowie. Jeszcze mi brakowało dodatkowych atrakcji! - popukała się w czoło. - Ciastku! - wrzasnęła. - Idziemy na spacer.
-Oświadczy ci się - powiedział cicho Alvaro. - Daj mu trochę czasu. Ja kocham Rezę całe życie, Canales zna cię rok.
-Powiedzenia, Vazquez - puściła mu oczko i poszła do swojego chłopaka.

Reza zostawiła wesołe towarzystwo i poszła się przejść. Zamoczyła nogi w wodze i niemal od razu dołączył do niej Alexis. Jakby się gdzieś czaił w pobliżu.
-Co tam? - uśmiechnął się. - Dogadałaś się z mężem?
-A kto ci powiedział, że musiałam się z nim dogadywać? -mruknęła.
-Jakaś smutna wcześniej byłaś - wzruszył ramionami.
-Alexis - uśmiechnęła się. - Jesteśmy Hiszpanami, fajerwerki w związku to dla nas norma.
-A może to nie fajerwerki tylko poważne zgrzyty?
-Zgrzyty? - zdziwiła się.
-Szybko wzięliście ślub, a może to nie ten? Może ciągle szukasz? - pogłaskał ją po ręku. Reza wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc. Jej odruch był zupełnie czymś innym niż Alexis to zrozumiał - Też szukam - zbliżył się.
-Ale ja znalazłam - wstała i ruszyła w kierunku domu. Dopiero teraz do niej dotarło co miał na myśli Mou. On już skądś wiedział, że Sanchez się przy niej kręci! A ona głupia myślała, że to tylko koleżeństwo! Podrywał ją, chciał odciągnąć do Alvaro, wykorzystać ich problemy...
-Stało się coś? - spytał Vazquez, który nie zmienił miejsca odkąd Ana go opuściła.
-Sanchez się do mnie przystawia - wyszeptała i usiadła mu na kolanach.
-Wiem - mruknął.
-Co? - warknęła.
-Wiem o tym. Sanchez założył się z Benzemą, że cię poderwie, bo każda laska jest do wyrwania. Nie powiedziałem ci, bo chciałem się odegrać za to, że mi nie powiedziałaś, że pracowałaś w Realu. Benza postawił na ciebie swoje Ferrari, a Sanchez Porsche.
-Alvarito - jęknęła.
-Kocham cię? - uśmiechnął się delikatnie.
-Muszę coś wyjaśnić - wstała i pobiegła do miejsca gdzie zostawiła Sancheza. Nadal tam był, siedział na piasku i patrzył w morze. - Alexis? - powiedziała a chłopak zerwał się jak na komendę. - Lubię cię, wiesz?
-Naprawdę?! - oczy mu rozbłysły
 -Jesteś fajnym gościem, ale nie licz na nić więcej - ostudziła jego zapał. - Alvaro jest dla mnie wszystkim. Kocham go i wiem, że to ten. Wiem o zakładzie. Nie stracisz swojego samochodu, niech Benzema nie wpada w euforię. Rozstawmy sprawę nie rozstrzygniętą, co?
-W dupie to mam! - warknął, odwrócił się na pięcie i odszedł.
-Co ma w dupie? - spytał Morata.
-Ciebie, MM - odparła.
-Wzajemnie - pokiwał głową.
-Ech - oparła głowę na jego torsie. - Kiedy przylatuje Ines?
-Jutro - objął ją ramieniem. - Mam już dość tych wakacji. Czuję, że moja wątroba odmawia posłuszeństwa - roześmiał się.
-Podziękuj Anie i Karimowi.
-Boże! - jęknął. - Czemu postawiłeś na mojej drodze tego blondwłosego diabła? To wszystko przez nią!


Alexis był wściekły. Nie tyle, że nie dopiął swego, ale dlatego, że gdzieś tam w środku zaczął coś czuć do Rezy. Z największego wroga zmieniła się w kobietkę, z którą mógłby być. A teraz? Wolała tego zakichanego Vazqueza!



Następnego dnia Reza i Alvaro siedzieli w samolocie lecącym do Madrytu. Zakład został unieważniony, bo główny obiekt opuścił Ibizę.
-Mam coś dla ciebie - powiedział Vazquez i wyjął z torby kopertę, którą podał żonie.
-Kontrakt z Lyonem? - szepnęła.
-Kontrakt - przytaknął. - Zobacz - zachęcił. Reza wyjęła ze środka papiery i zamarła, bo zamiast godła Olympique dostrzegła tak dobrze jej znane godło Ateltico Madryt.
-Atleti? - wychrypiała bo z wrażenia straciła głos.
-Dokładnie. Dziś podpisuję umowę - uśmiechnął się do niej. - Myślę, że Mou też się ucieszy.
-Kocham cię! - objęła go ramionami za szyję.


KONIEC

Wybaczcie, że musieliście tyle czekać, ale jakoś tak wyszło ;)

3 komentarze:

  1. Najlepsze w tym to Lei i David :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo cieszę się, że dokończyłaś to opowiadanie. Ale i tak szkoda mi, że to już koniec ;)

    OdpowiedzUsuń