Gdy w końcu Karim dał spokój zmęczonej uciekaniem Anie, zaczęli schodzić się pierwsi goście.
Blondynka szybko wskoczyła w sportowe ciuchy i wpadła do pokoju przyjaciółki.
-Vazquez,
jeśli latasz z gołym siurkiem na wierzchu to się nie przejmuj! Mam
chłopaka i nic nie widzę! – zawołała, kurczowo zamykając powieki.
-Spokojnie,
Rodriguez – odezwał się Alvaro, który siedział na łóżku i wiązał
adidasy. Miał na sobie ciemne jeansy i czarna koszulkę.
-Ufff! – sapnęła i usiadła obok niego. – Gdzie twoja żona?
-Tu. – Reza wyszła z łazienki. Ubrana na czarno, tradycyjnie w ciuchach z logiem Realu. – Ktoś już jest?
-Trochę ludzi przyszło. Zauważyłaś, że Karim nie wyrwał żadnego lachona do tej pory? – zamyśliła się.
-A tak laska, którą bajeruje u pana Pitiego? – Reza odruchowo poprawiła bluzkę Alvaro chowając mu metkę.
-Helen – podpowiedział. – Mówił, że ją zaprosił, nie?
-Tak? – Ana powoli wstała z łóżka.
-Zaprosiłyśmy każdego na tej wyspie – przypomniała jej Reza.
-Idę popatrzę – pokiwała głową Ana i wyszła.
-Idź – westchnął Alvaro. Reza uśmiechnęła się promiennie, pocałowała go w usta i wybiegła za przyjaciółką.
David Villa stał naburmuszony na tarasie karimowego domu i marudził.
-Kochanie,
impreza w twoim stanie to nie jest dobry pomysł – mruczał do Lei, która
piła sok pomarańczowy i patrzyła na zachodzące słońce.
-Milcz, Dave – pogłaskała się po brzuchu. – Ja i Marc świetnie się bawimy.
-Nie mów tak na niego! – wysyczał.
-Będę
na niego mówić jak zechcę, bo noszę go w swojej osobistej macicy –
odpowiedziała spokojnie. David odebrał jej napój i upił łyk.
-Co brałaś? – spytał podejrzliwie i rozejrzał się w poszukiwaniu Any z Rezą.
-Kochanie
– pogłaskała go po policzku. – Oddychaj – poradziła. – Jestem w ciąży.
Ciąża to nie choroba, fakt muszę na siebie uważać, ale przeginasz. Nie
wiem jak Pati wytrzymała z tobą podczas noszenia dziewczynek – pokręciła
głową.
-Patricia! – warknął i znowu się rozejrzał.
-Termin mam na
grudzień i zapewniam cię, że właśnie wtedy narodzi się twój syn –
zabrała mu sok. – A dziś się zrelaksuj – przytuliła się do niego i
przymknęła oczy. – To nasze ostatnie wakacje tylko we dwoje.
-Morata!
– zapiszczała gdzieś Ana, a po chwili jej blond głowa śmignęła obok
nich. Alvaro Morata niósł ją na ramieniu i wcale nie przejmował się jej
dzikim wrzaskiem.
-Kochanie – szepnął David. – My nigdy nie będziemy mieć wakacji tylko we dwoje.
Karim siedział na kanapie w towarzystwie śmiejącej się Helen.
-Masz wspaniałych znajomych – powiedziała do niego i po raz kolejny wybuchła śmiechem, gdy Ozil skończył opowiadać kawał.
-Taa…
Kto by pomyślał, że ta Sowa jest taka zabawna – mruknął. Rozejrzał się
czy w pobliżu nie ma Any z Rezą i objął Helen ramieniem. Dziewczyna
uśmiechnęła się do niego radośnie i ponownie spojrzała na Mesuta.
-Czym różni się długopis od trumny? – kontynuował swoje show Niemiec.
-Wkładem – warknął Karim, który znał wszystkie kawały kumpla na pamięć.
-Tak! – zaczął bić brawo. – Sto punktów dla Benzemki!
-Morata, Morata, by trzasnąć go w dupę szkoda nawet bata! – zapiszczała gdzieś Ana.
-Oszaleję – westchnął Karim.
Reza opuściła
imprezę, gdy Alvaro pił z Canalesem zdrowie kotów, które mieli w
przyszłości sobie kupić. Zapomnieli o fakcie, że obaj posiadali duże
psy, gotowe zagryźć każdego kota, bez względu na jego wiek, rodzaj czy
właściciela.
Usiadła na plaży i spojrzała na uśpione morze. Niewielu
rzeczy była w życiu pewna. Nie wiedziała, gdzie będzie mieszkać, gdy
skończą się ich wakacje. Nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek będzie
pełnoetatowym pracownikiem Realu. Jej przyszłe życie stało pod znakiem
zapytania, a jedynym punktem oparcia był On. Miłość jej życia, przed
którą broniła się tyle lat, a która teraz była podstawą jej istnienia.
Alvaro sprawiał, że oddychała i w ogóle dawała sobie ze wszystkim radę.
Nie było im zawsze łatwo i cudownie. Dwa tak odmienne i silne charaktery
co chwila się ze sobą ścierały, ale łączyło ich tak trwałe uczucie, że
nic nie było w stanie ich rozdzielić… nawet Real, bo chociaż Vazquez
tego nie wiedział (i planowała nie mówić mu tego tak długo jak się da),
gotowa była rzucić ukochany klub, gdy tylko jej mąż będzie tego chciał.
-Hej, ślicznotko! – obok niej usadowił się Alexis Sanchez. Reza spojrzała na niego jak na stwora z obcej planety.
-Czego chcesz? – westchnęła.
-Popatrzeć na coś pięknego? Nie wolno mi? – uśmiechnął się niczym gwiazdor filmowy.
-Wolno, całe morze i niebo są twoje – syknęła i opadła na piasek.
-Nie interesuje mnie to. Wolę patrzeć na ciebie – pochylił się nad nią.
-Sanchez, ja mam męża i w dupie twoje zaloty – odparowała.
-Mąż nie mur… – zamruczał i położył jej dłoń na brzuchu.
-Uważaj, bo to koszulka Realu. Jeszcze poparzysz sobie łapsko – fuknęła i strąciła jego rękę.
-Dzięki mnie zapomnisz o świecie, o zmartwieniach – kusił i przysuwał się bliżej.
-A
co? Nagle zamierzasz dokonać transformacji i stać się Alvaro? –
prychnęła. – Stary, nie jesteś wróżką, choćbyś nie wiem jaką miał
różdżkę – odepchnęła go i wstała. – Odwal się, Sanchez – pokazała mu
środkowy palec i odeszła. Alexis położył się na piasku i spojrzał w
gwiazdy.
-Będziesz moja, królowo – szepnął. Nie nawykł do porażek i
zawsze dostawał co chciał. Wiedział, że tym razem będzie tak samo i Reza
w końcu zmięknie. Przecież to tylko kobieta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz