4. Nie opuszcza się czegoś co się kocha.

Alvaro nie skomentował wiadomości o imprezie, którą organizowała Reza z Aną. Wolał pójść popływać albo poserfować. Na jego szczęście Canales też dosyć szybko zwiał.
-One są straszne jak się zejdą! – pożalił się, gdy dryfowali na deskach, żeby złapać falę.
-Stary, znasz je od roku, no Rezę od dwóch lat… Ja ją znam od dziecka. Przywykłem – rozłożył ręce.
-Naprawdę? – zdziwił się. – A byłeś na realowej imprezie? To jest dopiero coś! – zapiszczał blondyn.
-Z Bartrą i Oriolem – pokiwał głową. – Ledwo pokończyliśmy piętnaście lat.
-Nie gadaj! – sapnął Canales. – I nic ci nie zrobili? Bo mnie po pierwszej bibie Villa ganiał z miotła…
-Nic, w końcu przyszliśmy z Rezą… – zamyślił się.
-Co? – zainteresował się Sergio.
-Na realowej imprezie pierwszy raz spałem z Rezą… W ogóle to był nasz pierwszy raz.
-No, to masz niezłe wspomnienia z tymi bibami… – mruknął. – A jak z Rezą? – olśniło go.
-Jakoś? Nie wiem, bo jej prawie nie ma, nie rozmawiamy… U takich ludzi jak my, którzy mają takie a nie inne temperamenty wszystko jest z fajerwerkami – westchnął.
-Ale będzie dobrze, nie? – spojrzał na niego niepewnie.
-Canales – zaśmiał się. – W życiu nie jestem pewien niczego. Jest tylko jeden wyjątek od tego: zawszę będę kochać Rezę. Przeszliśmy razem wiele i jeszcze więcej przed nami… Tak – warknął nagle. – Oszukała mnie nie pierwszy i nie ostatni raz, ale wiesz co? – pochylił się do niego i uśmiechnął cwanie. – Jej największe kłamstwo było najgorsze. Ustami mówiła, że mnie nie kocha, a oczy wyrażały wszystko. Skoro ten koszmar mamy za sobą, już nic nie jest nam straszne.
-Myślisz, że ze mną i Aną będzie podobnie? – zamyślił się.
-Nie wiem – wzruszył ramionami. – Niby Los Blancos, ale cholera wie co im tam w głowie siedzi. Lecimy! – wskoczył na deskę i poszusował po fali.

Tymczasem Ana z Rezą jak szalone kręciły się wśród pudełek z alkoholem i wnosiły je do kuchni.
-Na pewno zaprosiłyśmy wszystkich? – zastanawiała się Ana i po raz miliardowy przeglądała swoją listę kontaktów w telefonie, a potem to samo robiła z telefonem Rezy.
-Na pewno – odpowiedziała jej Lei, która rozglądała się wokoło. – Serio chcecie tu zaprosić wszystkich sławnych, którzy sa na Ibizie? – usiadła na krześle.
-Do wszystkich nie mamy numerów – zamyśliła się Ana.
-Benzema was udusi! – zawołał od progu Alvaro Morata.
-Nie pierwszy raz, MM – zaśmiała się Reza. – Wszystko gotowe?
-Tak jest, pani trener – powiedział z przyzwyczajenia, ale nikt nie zareagował oprócz Lei.
-Trener? – zdziwiła się. – Myślałam, że pracujesz w Espanyolu.
-Nie tylko – uśmiechnęła się niewinnie. – Real jest moim życiem. Nie byłoby mnie bez niego.
-Nie opuszcza się czegoś co się kocha – szepnęła Ana bawiąc się swoją szafirową zawieszką, którą dostała od Canalesa.
-Dokładnie! – zawołał Morata. – Spadam do Ines, widzimy się wieczorem o ile będziecie do tego czasu żyć – puścił im oczko i wyszedł.
-Jak mam się ubrać? – zamyśliła się Lei.
-Jak chcesz – odpowiedziała jej Ana i zaczęła rozstawiać plastikowe kubki.
-A wy? – zaciekawiła się.
-Standard – burknęła blondynka.
-Dresy – wyjaśniła Reza. – W naszym przypadku to najbezpieczniejsze. Ty jako żona Villi nie musisz.
-Dresy? – wzdrygnęła się.
-Lei – westchnęła Ana i spojrzała na nią. – Koteczku, my jesteśmy inne niż ty. Nas w każdej chwili mogą wrzucić do morza czy pod prysznic.
-Norma – wyszczerzyła się Reza.
Karim spodziewał się wielkich zakupów, więc od razu nie wszedł do domu. Ruszył na plażę a tam spotkał Alvaro z Sergio, którzy właśnie ciągnęli za sobą deski surfingowe.
-Gotowy na wstrząs? – zachichotał Canales.
-Uważaj, bo twoja dziewczyna skończy w morzu, a wiesz, że ten cykor nie umie pływać – warknął.
-Wiem, wiem – zatrzymali się na tarasie.
-Wchodzę – zdecydował Vazquez . Oparł deskę o ścianę i otworzył drzwi. W środku było pełno alkoholu i jedzenia. Wśród tego wszystkiego królował ogromny… konik na biegunach.
-Zajebię ją – wysyczał Benzema.
-Po co nam to? – zdziwił się Canales.
-Lwie, nie denerwuj się! – zapiszczała Ana. – To omyłkowe zamówienie! – schowała się za kanapą. – Chciałam takiego do rozbijania i zamówiło mi się nie to!
-Rodriguez! – wrzasnął i rzucił się na nią.
-Benzema nie pij dziś dużo, bo wiesz, że Mou może potem dostawać szału – powiedziała niosąca ogromne pudła Reza. Nie widziała nic oprócz swoich stóp. – Poza tym masz trzymać formę i nie przytyć. Wiesz jak ciężko jest trzymać formę i jak te durne ćwiczenia wkurzają ludzi, a ja naprawdę nie lubię stać nad wami i liczyć wam brzuszków. Karanka dziś do mnie dzwonił i wyśle ci zalecenia – nawijała dalej nieświadoma tego kto ją słucha. Alvaro ruszył w jej stronę i odebrał jej balast. Postawił puste pudła po piwach na podłogę i uważnie na nią spojrzał. – Maluszku – mruknęła i próbowała się uśmiechnąć.
-Ta… – syknął, odwrócił się na pięcie i ruszył na górę.
-Reza! – krzyczał od progu Morata. – Przyjechał facet z pizzerii!
-Idę – szepnęła patrząc jak Alvaro wbiega po schodach i znika za załomem korytarza. – Ana, zajmij się tym – burknęła i pobiegła za mężem. – Ej! – złapała go za łokieć, gdy wchodził do ich sypialni. – Maluszku? – spojrzała na niego z troską.
-Tak? – delikatnie wyswobodził rękę i poszedł w kierunku łazienki.
-Wszystko dobrze? – zaszła mu drogę.
-Nie, ale naprawdę chcesz o tym gadać przed imprezą? – objął ją lewą ręką w pasie, a prawą pogłaskał po policzku.
-Nie – pocałowała go delikatnie. – Ale nie złość się na mnie. Nie lubię tego, maluszku – pogłaskała go po nagim torsie.
-A ja nie lubię jak mnie okłamujesz, kochanie – pocałował ją w szyję, puścił i wszedł do łazienki. Reza westchnęła i usiadła na kanapie.
-Wydało się – mruknęła sama do siebie.
-LWIE!!! – piszczała na dole Ana. – Litości, okrutniku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz