1. Ja jej dam uczciwość małżeńską!

Karim Benzema leżał na białej kanapie w swojej willi i przyglądał się poczynaniom swojej przyjaciółki, złotowłosej Any Rodriguez. Siedziała na ławie przed nim i na kolanach trzymała kalendarz.
-Za cztery lata skończę studia – wymamrotała.
-Wow – mruknął i przełączył kanał.
-Za cztery lata mogę urodzić dziecko – dodała, a Karim wybuchł śmiechem.
-Masz tak napisane, kocie? – spytał i uśmiechnął się szelmowsko.
-Tak! – wysyczała. – Ty też w tym czasie coś spłodzisz! Moje dziecko, twoje i Rezy pójdzie to tej samiutkiej szkoły i tej samutkiej klasy i spróbuj się sprzeciwić! – powiedziała jednym tchem. – A w ogóle to się ciesz! Masz cztery lata na zapłodnienie kogoś i nie mówię tu o każdej dziwce!
W tym samym momencie trzasnęły drzwi wejściowe i do salonu wkroczyła Reza Gutierrez.
-Kaszana! – zakomunikowała i opadła na wolną kanapę.
-Co jest? – zainteresowała się Reza.
-Lyon chce kupić Alvaro… – burknęła.
-To dobry klub – zauważył Benzema. Brunetka zmierzyła go takim spojrzeniem, po którym powinien od razu paść trupem.
-Dobry czy nie? Kogo to obchodzi, Lyon? – syknęła. – To jest we Francji! To nie jest Primiera!
-To nie jest w Madrycie – zauważyła przytomnie Ana. – Nie pozwalam! – krzyknęła.
-Rodriguez, twoje zgody mój mąż ma w dupie. On nawet moje ma! – fuknęła. – Powiedział, że powinnam się cieszyć, że to Francja, a nie Anglia i się dogadam – dodała i założyła dłonie na piersi.
-To mu zabroń – wzruszył ramionami Karim. – Nie możesz?
-Alvaro to nie dmuchana lalka, którą dymasz! Ma własne zdanie! – powiedziała złośliwie.
-Kiedy wyjeżdżacie? – westchnęła ciężko Ana.
-Nie wiem, nic konkretnego nie ustalił. Zastanawia się – mruknęła i zaczęła się bawić troczkami od swojej szarej bluzy, na której na piersi oczywiście był herb Realu.
-Nie może jechać sam? – zdziwił się Benzema, a Ana zmierzyła go morderczym spojrzeniem.
-Lwie, widzę, że bzykanie przygodnych panienek ci nie służy – warknęła. – Nie można zostawić kogoś kogo się kocha nade wszystko tylko dlatego, że chce mieszkać w innym mieście niż ty! Zaciskasz zęby i jedziesz z nim. Zamykasz oczy i udajesz, że nie widzisz tego co ci się nie podoba. Jego szczęście ponad twoje!
-Dokładnie. To jest najwyraźniej moja zapłata za wszystkie lata uciekania od miłości. Banicja – przekręciła oczami.
-Moment! – syknęła Ana i przyłożyła telefon do ucha. – Tak… Nie… Raczej tak… Chyba… Nie  wiem… Villa, nie jestem telefonem zaufania! Nie wiem czy Lei zechce się opalać przed południem czy po południu i w dupie mam twoje kremy z filtrem!… Ty mutancie! Urodziły ci się już dwie córki i nie wiesz jak masz się zająć ciężarną żoną?… David… – jęknęła. – Ciąża to ciąża, bez względu na to co siedzi w środku! – dodała. – Żegnam cię, nie dzwoń do mnie, bo mam inne zmartwienia!… Reza wyprowadza się do Lyonu… – gwałtownie odsunęła telefon od ucha. – Przestań wrzeszczeć! To nie jest powód do radości! To tragedia!… Spierdalaj! – rozłączyła się.
-Pożałuje tego – syknęła Reza i zacisnęła pięści.
-Czyli o ile dobrze zrozumiałem w tym roku mamy zamieszkać w hotelu? – upewnił się Karim.
-Koniec z jachtem! – zamachała rękami Ana. – Mam serdecznie dość morza. Wakacje spędzę nad basenem i będę sobie wmawiać, że to Madryt a nie Walencja! – wysyczała.
-A nie Barcelona – dodała Reza i się wzdrygnęła.
-A ja pójdę na podryw z Ozilem – wyszczerzył się Benzema.
-Uważaj tylko, żeby nie natknąć się na Villę – zasugerowała Reza.
-Bo będzie walka kogucia Ozilka i kogucikiem Villa, bo kogucik Ozilek zasłonił słoneczko kokoszce Lei i kogucik Villa tego nie daruje! – dodała Ana i wszyscy wybuchli śmiechem.

Helen, 23-letnia studentka ekonomii z Madrytu, weszła do niewielkiej, ale bardzo przytulnej knajpki położonej niedaleko plaży na słonczej Ibizie.
-Dzień dobry, ja w sprawie pracy – zwróciła się do sympatycznego starszego pana za ladą.
-Real czy Barcelona? – spytał i spojrzał na nią uważnie.
-Słucham? – zdziwiła się.
-Galaktyczna czy Cules? – wytrzeszczył oczy.
-Wybaczy pan, ale chyba pomyliłam lokale – rozejrzała się bezradnie.
-Kibicujesz Realowi Madryt czy FC Barcelonie? – wyjaśnił.
-Oczywiście, że Realowi – prychnęła. – Urodziłam się w Madrycie, chodziłam do sportowej szkoły przy Realu.
-Ulubiony piłkarz? – podpytywał dalej.
-Iker Casillas, ale nie powiedziałabym, że ulubiony. Najbardziej podziwiany – sprostowała.
-Imię i nazwiska?
-Helen Veronica Martinez Dominguez – wyrecytowała. Starszy pan sięgnął pod ladę i wyjął jakieś papiery.
-Powiązania z futbolem?
-Kibic? – mruknęła.
-Kręcisz panno Martinez! – walnął ręką w ladę.
-Olalla Dominguez Liste, żona Fernando Torresa to moja kuzynka. Nasi dziadkowie to bracia – westchnęła.
-I tu cię mamy! – pstryknął palcami. – Masz – podsunął jej jakieś papiery. – Czytaj, podpisuj i na zaplecze, bo towar trzeba uporządkować – dodał i uśmiechnął się dobrotliwie.
Sergio Canales w towarzystwie Alvaro Vazqueza, Marca Bartry i Oriola Romeu, stali na moście Toledańskim w Madrycie.
Każdy z nich wyglądał jak burza gradowa i prawie się do siebie nie odzywali.
-Reza nie chce jechać do Lyonu – mruknął Alvaro i przejechał placem po szarej kamiennej balustradzie.
-Zdziwiłabym się jakby chciała – odezwał się Oriol. – Powiedziała ci, że nie pojedzie? – zerknął na niego.
-Nie. Burczała coś, że maluszku, a może nie jedźmy, co? Espanyol to dobry klub i przede wszystkim jest w Hiszpanii, ale jak zdecydujesz tak będzie – przytoczył słowa żony.
-Nie powie ci wprost, bo wie, że ci na tym zależy – westchnął Bartra. – Ten ślub zdziałał cuda. Reza momentalnie się uspokoiła, przestała fikać po klubach i siedzi grzecznie przy tobie – uśmiechnął się delikatnie.
-Przecież przed najważniejszymi meczami jest w Madrycie – przypomniał sobie Sergio.
-Odebrać Rezie Real to jak sobie zabronić grać – przekręcił oczami Oriol. – Jest szczęśliwa, bo udaje się jej wszystko pogodzić. Pracuje w Espanyolu, ma Alvaro i jednocześnie nigdy nie przestała być pracownikiem Realu.
-Co? – Alvaro drgnął gwałtownie. – Coś ty powiedział, Romeu? – warknął. – Nie przestała pracować z Realem? Nie zwolnili jej?! – zacisnął dłonie w pięści.
-Myślałem, że ci powiedziała… – szepnął Oriol.
-Nie powiedziała! Wy wszyscy wiedzieliście? – popatrzył po kumplach. – Canales! – walnął pięścią w balustradę, a blondyn podskoczył przestraszony.
-No co? Przecież przyjeżdża do Madrytu. Razem z moją Aną, nie? Reza trenuje z Mou, a Ana zabawia resztę swoją osobą – uśmiechnął się na wspomnienie dziewczyny.
-Jak to trenuje?! Canales, jak trenuje?! – wrzasnął Alvaro. – Przecież jest zatrudniona w Espanyolu! – wkurzył się.
-Ale w Realu też. Mou i zarząd wyrazili na to zgodę. W Espanyolu jest ciągle, a w Realu minimum raz w miesiącu albo przed ważnymi meczami i Ligą Mistrzów… – zamarł. – Naprawdę ci nie powiedziała? – szepnął.
-Nie, kurwa! Powiedziała wszystko i teraz sobie z ciebie robię jaja, bo mi się, kurwa, nudzi! – warknął, a Barta się roześmiał.
-Brzmisz zupełnie jak Reza i Ana w stanie furii – rechotał. – Już masz coś z Los Blancos, ty się stary zastanów nad Realem.
-Pożałuje tego, oszukaniec jeden! Ja jej dam uczciwość małżeńską! – zacisnął pięści Alvaro całkowicie ignorując słowa kumpla. – Canales, nie żeń się tak długo jak to możliwe. Wolna Los Blancos nie jest tak bezczelna jak zaobrączkowana Los Blancos. Zapomniała mi powiedzieć, że nadal pracuje w Realu! Wyobrażacie to sobie?! A to zmora jedna!  – syknął.
-Madrycka czarownica – podsumował Bartra.
-Królewska – poprawił Sergio.
-Już ja jej dam zostanie w Hiszpanii – burknął Alvaro i wyjął z kieszeni telefon. – Pożałuje tego – oczy błysnęły mu złowrogo. – Do zobaczenia! – machnął ręką i ruszył w kierunku stacji metra.
-Co on jej zrobi? – wyszeptał Canales.
-Nic – rozłożył ręce Oriol.
-Tylko się wyprowadzi – dodał Marc.
-Reza poświęciła do niego wszystko, a przynajmniej tak mu bajerowała. Teraz się wydało i dopiero teraz poświęci wszystko. Lyon powita ją z otwartymi ramionami – mruknął Oriol.
-Ale przed nami jeszcze wakacje, będzie rzeź na żywo – wzdrygnął się Sergio.
David Villa leżał przytulony do swojej żony i z czułością głaskał jej zaokrąglony brzuszek.
-Mały Villa będzie grał z tatusiem Villą w piłkę i będziemy się świetnie bawić – przemawiał czule. – Jak na Ville przystało.
-Villa! – wydarł się z głębi domu Marc Bartra. – Olaya zjada twój ostatni jogurt! To jest skandal! Ona jest jeszcze gorsza niż Ana, a nie jest z Madrytu!
-Nie dam! – zapiszczało dziecko.
-Jak damy dziecku imię Bartry to nie urośnie na nikogo mądrego – szepnął.
-Urośnie – Lei pogłaskała go po policzku. – Poza tym obiecałam mu po naszym ślubie.
-Niech Reza z Alvaro nadają swoim dzieciom jego imię! – burknął.
-David, postanowiłam i koniec – burknęła. – Marc Villa Messter. Możesz mu dać drugie imię, ale nie chcesz.
-Kochanie… – jęknął.
-Nie, Villa! – sprzeciwiła się kategorycznie.
-Ty też spędzasz za dużo czasu z tymi madryckimi czarownicami – westchnął. – Z nimi też nie mam co dyskutować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz